W domu wykończona całą sytuacją położyłam się, a ojca wysłałam do apteki wykupić receptę. Byłam pewna, że będą to leki przeciwbólowe. Co prawda jak się nie ruszałam, to nic mnie nie bolało, ale lepiej być zabezpieczonym i mieć je w razie W.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że owym lekiem są... zastrzyki przeciwzakrzepowe! Ja, która tak boję się igieł, mam teraz wziąć 20 zastrzyków! Kto mi je zrobi?! W życiu nie pojadę do żadnego ośrodka, a do szpitala tym bardziej! I najważniejsze pytanie - dlaczego nikt mnie nie poinformował, że mam brać takie zastrzyki? Gdyby nie fakt, że kilka miesięcy wcześniej tata miał operację i też brał zastrzyki, to nie wiedziałabym, co i jak. Być może nawet nie wykupiłabym tej recepty! Nie mówiąc już o jakiejkolwiek instrukcji, jak mam to robić i jak często. To uchybienie można by nawet podciągnąć pod błąd lekarski! Przecież mogły mi się zrobić zakrzepy i mogłam nawet umrzeć tylko dlatego, że ani lekarz, ani POŁOŻNA nie poinformowali mnie o tym "szczególe".
Tata powiedział, że dla niego to nie jest problem i będzie mi robić te iniekcje. Co ciekawe, po jego operacji to właśnie ja go kłułam! Akurat nie mam problemu z tym, żeby wbić komuś igłę, ale ode mnie z igłami z daleka!
I tak spróbował zrobić mi pierwszy zastrzyk, ale tak się bałam i spięłam, że zaczęło mnie wszystko boleć. Stwierdziłam, że ostatecznie sama spróbuję to zrobić. I rzeczywiście całą serię zastrzyków wbijałam sobie sama. Raz szło mi lepiej, raz gorzej, ale zdecydowanie wolałam to, niż obce (lub nawet znajome) ręce przy moim ciele. Po fakcie dowiedziałam się, że nie powinno się wbijać igły w promieniu 1cm od pępka. Niestety zdarzało mi się to, ale przecież nikt wcześniej nie dał mi instrukcji... Witamy w polskiej służbie zdrowia.
Kolejnym problemem na mojej drodze była... kupa. Od czasu lewatywy nie byłam na "dwójce". Po tygodniu zaczęłam się martwić. Na siłę nie dałam rady nic zrobić, bo nie byłam w stanie spiąć mięśni. To mi dało kolejny powód do niepokoju. Bałam się, że nie będę w stanie samodzielnie się załatwić i znów będę musiała iść do szpitala na lewatywę. W bardziej optymistycznej wersji bałam się, że ból przy tej czynności będzie nie do zniesienia. Szczęśliwie okazało się, że po prostu moje jelita były puste i dopiero po kilku kolejnych dniach byłam gotowa na "dwójkę". Owszem, czynność ta wywoływała wewnętrzny ból, ale był łagodniejszy, niż się spodziewałam.
Po niedługim czasie od powrotu do domu zaczęłam krwawić. Wystraszyłam się, bo na logikę, to krwawienie powinno być zaraz po operacji, a nie 3 dni po. Było to zupełnie inne krwawienie niż to miesięczne. Wpadłam w panikę. Nie wiedziałam, co robić. Jakby tego było mało, zaczęło mnie obsypywać na nogach i rękach. Teraz to dopiero zaczęłam panikować! Co mnie uczuliło? Czy może ten zastrzyk? Czy w takim razie mam go dalej brać? A jeśli zaraz dostanę wstrząs anafilaktyczny i znów wyląduję w szpitalu? A jeśli to krwawienie też jest groźne i wezmą mnie z powrotem na oddział? Możecie sobie jedynie wyobrażać, co w tym czasie przeżywałam. Nakręciłam się tak mocno, że lęk przeszedł nawet na mamę.
Zadzwoniłam na telekonsultację do alergologa. Pani doktor była naprawdę zaangażowana. Podała mi prywatny nr telefonu, żebym mogła wysłać jej zdjęcia. Niestety ciężko było jej stwierdzić przyczynę bez informacji o wziętych lekach (wypisu przecież nie miałam). Niewiele mnie to uspokoiło. Zaczęłam pić wapno litrami, ale bałam się nawet tego, że i ono mnie uczuli.
W międzyczasie okazało się, że zapomniałam w szpitalu ładowarki do telefonu. Wysłałam więc znów tatę, który dodatkowo miał wypytać lekarzy i pielęgniarki o listę leków, które przyjęłam. Nie było już "Szefa" ani nikogo, kto uczestniczył przy mojej operacji, ale lekarz dyżurujący powiedział, że uczulenie może być po środku dezynfekującym pościel. Wydało mi się to dziwne, bo alergia pojawiła się dopiero po powrocie do domu. A może po prostu wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi?
Nie wiem jak to tata zrobił, ale udało mu się wziąć mój wypis, który miał być gotowy dopiero za 2 dni. Dopiero teraz przeczytałam w zaleceniach, że mam brać zastrzyki i stosować dietę lekkostrawną. Super. Wiedziałam też już, jakie leki mam w żyłach i od razu zadzwoniłam ponownie do alergologa. Okazało się, że mogło mnie uczulić tak naprawdę wszystko: leki przeciwbólowe, heparyna, leki uspakajające, narkoza lub zachodzące między lekami interakcje. Pozostało mi więc cierpliwie czekać, aż uczulenie zejdzie samoistnie.
Mój lęk wciąż nie opadał. Byłam już w domu, z rodzicami, powinnam czuć się bezpiecznie, ale tak nie było. Wieczorem objawy się nasiliły. Zaczęłam mocniej krwawić, wysypka się zaogniła i tym samym moja panika rosła. Leżałam w łóżku i trzęsłam się ze strachu. Przed oczami miałam ciągłe retrospekcje. Wciąż na nowo odtwarzałam cały pobyt w szpitalu i operację. Jakby ktoś non stop przewijał film i puszczał mi go od nowa. Wiedziałam, że jak zaraz nie zasnę, to zwariuję. Bardzo się bałam pogorszenia stanu zdrowia i powrotu do szpitala. A wszystko przez niewiedzę.
Kolejne dni i noce wyglądały podobnie. W dalszym ciągu odczuwałam ciągły lęk, nasilający się przed pójściem spać. Pozostałe objawy były bez zmian. Nie było ani lepiej, ani gorzej. Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do "Szefa", ale bałam się. Uważał mnie za panikarę, bałam się, że mnie ochrzani lub każe przyjechać na SOR. A po części to była jego wina, ponieważ nie dostałam żadnych zaleceń po operacji, nie wiedziałam jakie objawy są normą, a czym należy się martwić. Totalna dezinformacja!
Jeszcze podczas pobytu w szpitalu tata poinformował mnie, że wziął tydzień urlopu, żeby ogarniać za mnie sklep internetowy. Wtedy uważałam to za zbędne. Myślałam, że wykorzystał sytuację, żeby tydzień pobyć w domu. Ale nawet nie wiecie jak byłam mu za to wdzięczna, gdy już wróciłam do domu. Wszystkie lęki do mnie wróciły, znów bałam się zostać sama w domu. Nawet gdy jechał do sklepu i nie było go tylko 20 min, to odczuwałam paniczny lęk. Nakręcałam się, że znów wróciłam do punktu 0 i będę musiała zdobywać na nowo wszystko to, co do tej pory udało mi się osiągnąć. Znowu bałam się zostawać sama w domu, nie mówiąc już o wychodzeniu z niego. Bałam się nawet jechać z mamą do cioci lub do babci, 100m od domu. Będąc u babci bałam się wrócić sama do domu te 100m! To był obłęd.
Po tygodniu uczulenie powoli zaczęło blednąć i bywały dni, kiedy krwawienie zanikało, żeby po kilku dniach znów się pojawić. Pojawiły się też pierwsze przespane noce. Udało mi się też opanować lęk przed zostaniem samej w domu, gdy oboje rodziców poszło do pracy. Ale to, czego wciąż najbardziej się obawiałam, było dopiero przede mną. Musiałam wrócić do szpitala na zdjęcie szwów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz