Daily holiday blog 11 ||Wakacje z nerwicą 18'|| Powrót do domu

O dziwo spałam dzisiaj dobrze, chociaż martwiłam się, że nie będę mogła spać. Rano było trochę stresu, więc starałam się go zagłuszyć pracą - zrobiłam śniadanie, popakowałam resztę rzeczy, pozamiatałam mieszkanie, wyniosłam śmieci.

W końcu nadszedł ten moment - zapakowane do samochodu musimy ruszyć w drogę. Na pierwszy ogień poszłam ja - jako kierowca. Nastawiłam nawigację na popularne jedzenie z grilla przed Bydgoszczą. Było sporo stresu i lęku, ale po 3 godzinach dojechałam (bez leków, bez zamiany i bez postoju). Następnie kierunek Bydgoszcz. Za wszelką cenę chciałam uniknąć autostrady. Boję się jej głównie dlatego, że nie ma możliwości ucieczki. Czuję się zamknięta pomiędzy jednym ogrodzeniem, drugim ogrodzeniem, a kolejnymi zjazdami lub MOP-ami, oddalonymi o średnio40 km. W Bydgoszczy utknęłyśmy w korkach. Znów lęk i stres. Po kilkudziesięciu minutach wyjechałyśmy z miasta i dalej kierowałyśmy się na tzw. starą drogę. Niestety stało się to, czego najbardziej się obawiałam - wypadek i potężny korek. Droga zablokowana w obu kierunkach. Kolejny napad lęku. Myślę sobie - spokojnie, zawrócę i pojadę z powrotem do Bydgoszczy. Lepsze to, niż stanie w korku. Niestety policjant wybił mi ten pomysł z głowy. Kolejna fala lęku. Po godzinie korek zaczął się delikatnie przesuwać w kierunku objazdu. Podjechałyśmy ok. 300 m, wjechałyśmy na most, i dalej koniec, nic się nie rusza. Za to droga w przeciwnym kierunku była przejezdna. Co prawda znów oddaliłybyśmy się w nieznanym kierunku, ale wciąż była to lepsza opcja niż stanie. Na telefonie miałyśmy już tatę, który wyszukiwał nam, dokąd ta droga poprowadzi i jak z niej wyjechać w dobrym kierunku. Niestety, Antykonformistka nie może spokojnie, normalnie wrócić z wakacji, zawsze muszą mi towarzyszyć sytuacje lękowe. Tym razem trafiłyśmy na zamkniętą drogę z powodu transportu jakieś dużej maszyny. Aaaaa. Tyle dobrze, że w tym wypadku stałyśmy "tylko" 20 min. 




Po ciężkich przebojach stwierdziłam, że mój limit lęku na dziś został wyczerpany i jedziemy na autostradę, żeby nadrobić trochę czasu. Cały czas towarzyszyło mi napięcie i obawa, że znów trafimy na korek, ale na szczęście napięcie nie było paraliżujące. Dojechałyśmy A1 przed Łódź i kolejna przeszkoda - przez dobre 30 min. jechałam w oberwaniu chmury. Nie było  widać totalnie nic. Wycieraczki pracowały na max, drogą zaczęła płynąć rzeka, spod tirów unosiły się ponad 2-metrowe rozbryzgi wody. Do najbliższego MOP-u 10 km, zatrzymać się nie można, bo zaraz ktoś w ciebie wjedzie. Masakra, w życiu czegoś takiego nie przeżyłam. Po przejechaniu tego odcinka bolały mnie wszystkie mięśnie od spinania, nie mówiąc już o tym, jak się spociłam ze stresu. 



Ale to jeszcze nie koniec. W drodze do domu napotkałyśmy jeszcze jakieś 4 zatwardzenia, spowodowane robotami drogowymi i zwężkami. Tyle dobrze, że tam już nie stałyśmy, tylko posuwałyśmy się w tempie ślimaka. Ale lepsze to, niż stanie. 

W końcu, po 12 godzinach jazdy, dotarłyśmy do domy. Wymęczone jak cholera. Ale jest kolejny sukces - przejechałam jako kierowca całą trasę. Pierwszy raz w życiu zrobiłam tyle kilometrów, tak daleko, po nieznanych drogach. Lęk dał się we znaki, ale nie na tyle, żeby zamienić się z mamą. Chyba muszę się już przyzwyczaić, że jadąc nad morze będą wypadki i będę stała w korkach. Za każdym razem. 

Krótko podsumowując, jestem z siebie i mamy dumna, że same pojechałyśmy nad morze. Jestem też zadowolona z siebie, że w czasie urlopu łyknęłam tylko jedną tabletkę, i to w drodze nad morze. Teraz czeka mnie ogrom pracy i nadrabianie zaległości. Jutro zapomnę już, że byłam na wakacjach.



0 komentarze:

Prześlij komentarz