Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Plany na święta i na sylwestra

Jak już wiecie, nie lubię świąt. Nie potrafię poczuć tej atmosfery, wczuć się w to, cieszyć się. Może jeszcze kiedyś to się zmieni, nie wiem. Ostatnio mam mnóstwo pracy i postanowiłam, że nie będę robić żadnych przygotowań do świąt. Nie będę myć okien dla Jezuska, ani pastować podłogi pod łóżkiem na kolanach. Jedyne co, to upiekę ciasta, ale tylko dlatego, że mam zamówienia.

Mam 27 lat i pierwszy raz w życiu będę jeść wigilię poza domem. Organizuje ją kuzynka, ale będzie to praca patchworkowa - każdy przygotowuje inną potrawę. Nie ukrywam, że jest to dla mnie wyzwanie, ponieważ ma być ok. 14 osób. W drugi dzień świąt idę do cioci, gdzie ma być ok. 20 osób, ale to już jest standard od lat, więc jestem przyzwyczajona.




Ale święta to nic w porównaniu z sylwestrem. Miałam do wyboru trzy opcje:

1. Zostać w domu, zakopać się w pościeli przed tv z chipsami, pizzą, colą i innymi zdrowymi przekąskami i z melancholią przywitać (albo przespać) nowy rok.

2. Dostałam zaproszenie od męża kuzynki. Niby fajnie, zawsze są fajne przekąski, jest wesoło, ale i męcząco z dwójką dzieci.

3. Pier*&^% wszystko i iść na bal. I właśnie tą opcję wybrałam :) Pierwszy raz w życiu pójdę na prawdziwy, sylwestrowy bal. Więcej szczegółów na razie nie zdradzę, bo jeszcze nie wiem, czy to ogarnę, ale jak już będzie po wszystkim, to na pewno zdam relację na blogu.   
 

"Podziemny krąg" Chuck Palahniuk

Po książkę sięgnęłam ze względu na historię o mężczyźnie, który ma zaburzenia osobowości. Książka przeczytana, teraz z chęcią obejrzę film z Bradem Pittem.

"Odnosisz wrażenie, że jesteś jedną z tych kosmicznych małp. Że robisz to, do czego cię wytresowano. (...) Nic z tego nie rozumiesz, a potem zwyczajnie umierasz."

"Zawsze zabijasz to, co kochasz."

"Bezsenność to tylko symptom czegoś poważniejszego."

"To była wolność. Utrata całej nadziei była wolnością."

"Mój tata mniej więcej co sześć lat zakłada nową rodzinę w nowym mieście. Jest to dla niego nie tyle rodzina, ile nowy kontrakt sześcioletni."

"Teraz, zgodnie z odwiecznym chińskim zwyczajem (...)Tyler jest już do grobowej deski odpowiedzialny za Marlę, bo Tyler ocalił Marli życie."

"Kondom jest szklanym pantofelkiem naszego pokolenia. Nakładasz go, kiedy poznajesz kogoś obcego. Tańczysz całą noc, a potem go wyrzucasz."

"Weźmy taką choinkę. Stanowi centrum ogólnego zainteresowania, a po świętach Bożego Narodzenia widzi się stosy zeschniętych choinek, z których nie zdjęto nawet świecidełek, porzucone przy autostradzie."




"Dopiero kiedy wszystko stracisz, będziesz mógł coś osiągnąć."

"Co robiłaby w tej chwili Marilyn Monroe, gdyby jeszcze żyła? Drapałaby paznokciami wieko swojej trumny."

"Grupy wsparcia lubiłem dlatego, że ludzi, kiedy myślą, że umierasz, poświęcają ci całą swoją uwagę. Kiedy myślą, że być może widzą cię po raz ostatni, widzą cię naprawdę.(...) Ludzie cię słuchają zamiast, jak to zazwyczaj bywa, czekać na swoją kolej do zabrania głosu."

"Marla powiedziała mi, że jej filozofia życia to świadomość, iż w każdej chwili może umrzeć. Tragedią jej życia jest to, że ona nie może."

"Pragnąłem  niszczyć wszystko, co piękne, a czego nigdy nie będzie mi dane mieć."

"Byłem zmęczony, zły, zaganiany i wsiadając do samolotu, marzyłem zawsze, żeby ten się rozbił. Zazdrościłem ludziom umierającym na raka. Nienawidziłem swojego życia. Byłem zmęczony i znudzony swoją pracą, swoimi meblami, i nie widziałem sposobu na zmianę czegokolwiek. 
Innego niż zakończenie tego wszystkiego. 
Czułem się jak w potrzasku. 
Byłem zbyt zrealizowany.
Byłem zbyt idealny.
Pragnąłem się oderwać od swojego maleńkiego życia. Od porcjowanych masełek i ciasnych foteli.
Od szwedzkich mebli.
Od wydumanej sztuki nowoczesnej."

"Ideał trwa tylko przez moment, więcej nie można od niego wymagać." 

"Wszystko, co kiedykolwiek kochałeś, odrzuci cię albo umrze. Wszystko, co kiedykolwiek stworzyłeś, zostanie wyrzucone."

"Patrzę na Boga, który siedzi za biurkiem i robi notatki, i myślę sobie, że Bóg się myli. Nie jesteśmy niczym specjalnym. Gównem i śmieciem też nie jesteśmy. Po prostu jesteśmy. Po prostu jesteśmy i jest jak jest."

Pewnego razu na Tinderze



Antykonformistka: *Pozostając w cieniu przyciągam jak latarnia*
Błażej: Tak mi się skojarzyło, oby nie być jak latarnia morska, ona przyciąga, ostrzega i wszyscy ją omijają.
A: Nie zgodzę się co do tej latarni. Fakt, jest ryzyko jak wpływają nieprzyjacielskie statki, ale dla większości jest to wskazanie wejścia do portu.
B: Może być wskazaniem wejścia do portu, ale mnie się głównie kojarzy z ostrzeganiem żeglarzy przed niespodziewanym lądem, jak półwyspy, przylądki, by się nie rozbić.
A: Wszystko zależy od tego, kto ma jakie doświadczenia życiowe.
B: Więc jakie Ty masz doświadczenie? Jakie statki przyciągasz do portu?
A: Nie mam pojęcia dlaczego, ale ciągle te złe. Robią abordaż w moim życiu i znikają.
B: To musisz mieć bardzo walecznych marynarzy na pokładzie. Tyle abordaży a Ty dalej pływasz na otwartym morzu. Piraci czasem zatapiali swoje ofiary.
A: Niestety mój statek został tak wiele razy zatopiony, że teraz dryfuję samotnie na łajbie z połamanymi żaglami.
B: Oj, tak się składa, że potrafię naprawiać statki i wiem, jak zbudować nowy żagiel. Chociaż na morzu można spotkać wielu piratów, to ja pływam zawsze pod banderą cywilizowanych krajów.
A: Chętnie zapoznam się z Twoją ofertą. Byle kogo na statek nie wpuszczam.



Dzień świra

Mój ulubiony, polski film. Och jak bardzo przypomina moje życie. Tak, jakby Koterski napisał scenariusz na podstawie mojego życia. Albo raczej na odwrót - to moje życie jest napisane według tego scenariusza...

"Boję się nocy. Raczej nie to, nie mogę położyć się spać. Mimo, że jestem zmęczony i senny, jakiś niepokój ściskający serce, że jak to, to już koniec dnia? Już się nic dzisiaj nie zdarzy?" - u mnie jest to bardziej myśl, że kolejny dzień zmarnowany, kolejny dzień, który nie przybliżył mnie do spełnienia marzeń.

"Boję się rano wstać, boję się dnia, codziennie rano boję się otworzyć oczy, ze strachu przed świtem, zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem. No nie mogę. (O kurwa… W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego). Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię (ja pierdolę), higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen. (Ja pierdolę, kurwa)." - pustka - coś, co wypełnia mnie od stóp do głów i nie potrafię sama tej pustki wypełnić. "Jestem skrajnie wyczerpany, a przecież jest rano…"



"Czy panowie muszą tak napierdalać od bladego świtu?! Że nie podbijam karty na zakładzie o siódmej rano, to już w waszym robolskim mniemaniu muszę być nierobem?! Już możecie inteligentowi jebać po uszach od brzasku! Żeby se czasem kałamarz nie pospał godzinkę dłużej kapkę od was, skoro zasnął dopiero nad ranem! I żeby się kompletnie spalił w blokach już na starcie! Grunt, że, kurwa, inteligent załatwiony na dzień cały! Wrócicie napierdalać jak siądę do pracy!" - co prawda zawodowym kałamarzem nie jestem, ale również pracuję w domu i sąsiadów odpalających kosiary  o 7 rano gówno obchodzi, że kolejną noc nie przespałam. A że rolety są spuszczone to od razu wszyscy myślą, że gówniara lubi pospać do południa, no bo co ma innego do roboty? Przecież cały dzień siedzi w domu! "Co pan myśli, że jeśli nie podbijam karty w fabryce azbestu o siódmej, albo drutu, albo nie napierdalam datownikiem w listy na poczcie do szesnastej, to nie jestem w pracy? Kumasz pan to, czy masz pan za daleko do łba? Ja tutaj właśnie pracuję!"

Pośród ogrodu siedzi ta królewska para.
Drzewa za nimi kwieciem umajone.
On całkiem młody, ona też niestara.
W swych dłoniach dzierżą berło i koronę.

Czy tak to było? Historia prawdziwa?
Nie moje słowa. Cudze majaczenia.
Lecz jeszcze palma mi nie... No nie odwala.
Choć świat się stara i szyki wciąż zmienia.

Pośród ogrodu zasiądę na chwilę.
Żeby posłuchać własnego oddechu.
Dobrze być mrówką i dobrze motylem.
Oddać koronę. Nie tracić uśmiechu.



"Gdy szykuje śniadanie, zwykle se o korkach słucham, jak tkwią te chuje w tych jebanych autach." - każdy ma to, na co sobie zapracuje. 

"Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko." - czasami również we snach, tak realnych, że po przebudzeniu miałam ochotę się nawalić.  "Przecież moje życie, moje! miało wyglądać zupełnie inaczej…"

"Nie udało mi się życie; zmarnowałem. Uciekłem od pierwszej jedynej miłości. Potem ożeniłem się bez miłości. (...) Zabija mnie samotność, którą sam sobie zgotowałem! Nikt i nic mnie już nie czeka! Nie widzę przed sobą przyszłości! Jestem w proszku! W rozsypce! Wypalony! Rozmontowany! Śmiertelnie zmęczony, chociaż niczego w życiu nie dokonałem! Muszę przystanąć w biegu, chociaż nigdzie nie dobiegłem. I odpocząć! Odpocząć za wszelką cenę!" - nic nie muszę dodawać. Wypisz wymaluj obraz mojego życia.



"Prozac – na chęć życia. Geriavit – na się niestarzenie. Nootropil – na lepsze funkcjonowanie metabolizmu mózgu. Enkopirynę – profilaktycznie" - moja wersja - Fevarin, żeby pozbyć się czarnych myśli. Hudroxyzynę - żeby w ogóle wstać z łóżka i jakoś funkcjonować. Magnez - żeby podbudować wyniszczony układ nerwowy. Ketonal - na ból brzucha. Witamina C od Zięby - na ból głowy. Znów Fevarin - żeby nie przepłakać całego wieczoru. I hydroxyzyna - żeby w ogóle zasnąć. 

"Psychoanalityk: Widzę taką alternatywę dla pana. Albo proszki uspokajające i nasenne, albo, i to uważam za jedyną drogę, długotrwałą i bardzo bolesną dla pana psychoanalizę.
Adam: Dlaczego bolesną?
Psychoanalityk: Bo może dowiedziałby się pan o sobie rzeczy…
Adam: Nie sądzę, by ktoś mógł przedstawić mnie w gorszym świetle niż ja sam siebie widzę.
Psychoanalityk: Doszlibyśmy w końcu do tego, kim pan właściwie jest i co chciałby pan naprawdę robić. Słowem: musiałby pan zaistnieć, właściwie, narodzić się po raz wtóry jako samoistna egzystencja niezależna od matki. (…)
Adam: Więc żadnych proszków na to nie ma?
Psychoanalityk: Nie.
Adam: Znajomy mówił mi, że dał mu pan takie przeciwpadaczkowe i dobrze mu zrobiły.
Psychoanalityk: Nie.
Adam: Spał po tym…
Psychoanalityk: Nie.
Adam: Twardo.
Psychoanalityk: Niestety."


Spoczywaj w pokoju...

20 listopada zmarła bliska mi osoba. Kobieta, która była przyjaciółką rodziny. Kobieta, z którą pracowałam przez kilka lat. Kobieta, która tak wiele mnie nauczyła...

Do teraz nie potrafię w to uwierzyć. To takie nierealne. Młoda, zdrowa kobieta umiera tak nagle. A przecież miałam jej jeszcze tyle do opowiedzenia. Miałyśmy razem przejść na piechotę polskie wybrzeże. Miałam jej opowiedzieć o mojej chorobie. Miałam...

Tak wartościowych ludzi rzadko się w życiu spotyka. To ona wpoiła we mnie specyficzny stosunek do służb mundurowych. To ona przekazała mi wiele złotych myśli i mądrości, pochodzących z własnego doświadczenia. A nie każdy lubi lub potrafi się tym dzielić z innymi. To ona uczyła mnie dorosłego życia. Tak wiele jej zawdzięczam....

Pamiętam, jak byłyśmy razem na wakacjach we Władysławowie. Stałyśmy na dworcu i czekałyśmy na pociąg na Hel. Miała to być przyjemna wycieczka. Niestety spanikowałam i uciekłam tuż przed przyjazdem pociągu. Nie wiedziała, co się stało. Przecież nie wiedziała o moich lękach. Pamiętam, że powiedziała mi wtedy, żebym wracała, bo być może więcej nie będzie miała okazji tam pojechać. Niestety nie zobaczy już Helu...



Pogrzeb


Pogrzeby są zawsze dla mnie najtrudniejsze. Z resztą nie tylko dla mnie. Dla wszystkich. Ale musiałam tam być. Chciałam! Ta osoba zasłużyła na to, to ostatnia rzecz jaką mogłam dla niej zrobić. 25 mg. Nogi trzęsące. Zawroty głowy. Duszność. Przed oczami widok mnie - mdlejącej. Ale przetrzymałam to. Od niepamiętnych czasów wytrwałam na pogrzebie całą mszę. Bez wychodzenia. Chociaż wielokrotnie byłam o krok od wyjścia. 

Ludzi było mnóstwo. Nie zdziwiło mnie to. Była taką wspaniałą osobą. Rzadko się zdarzało, żeby o kimś mówiła źle. Do każdego wyciągała pomocną dłoń. Pomagała chorym i  biednym. Pomagała tym, którzy potrzebowali duchowego wsparcia. Uwielbiała młodych, którym przekazywała swoją naukę.Dzięki niej poznałam wiele interesujących osób. Opowiedziała mi wiele ciekawych i pouczających historii...

Zawsze płaczę na pogrzebach. Nawet, jeśli zmarły nie był bliską mi osobą. Po prostu wczuwam się w cały ten nastrój i wyobrażam sobie, że uczestniczę w pogrzebie kogoś bliskiego. Ale tym razem, mimo wielkiego żalu i bólu w sercu, nie potrafiłam uronić ani jednej łzy. Tak, jakby mój limit łez został na jakiś czas wyczerpany...

Sprawy nie ułatwiała mi obecność Pana Jakuba (o którym pisałam tutaj czy byłam molestowana?). Stał 3 metry przede mną. Odwracał się do tyłu niezliczoną ilość razy. Udawałam, że go nie widzę. Pod kościołem podszedł do mnie się przywitać. Wyciągnął rękę. Podałam mu swoją i szybko odwróciłam się na pięcie, bo widziałam, że chce zacząć rozmowę. Ale o czym ja miałabym z nim rozmawiać? Na cmentarz jechał za mną samochodem. Zaparkował obok mnie. Potem szedł krok za mną i czułam jego wzrok na sobie. Czułam się, jakbym była śledzona. To też wprawiało mnie w niepokój. 

Życie jest takie niesprawiedliwe. Po pogrzebie wszyscy rozeszli się do swoich domów. Będą śmiać się, świętować różne okazje, odpoczywać. Ale JEJ nie będzie już to dane. To takie przykre, że więcej nie dostanę od niej żadnej wiadomości (jej sms-y mam do teraz w telefonie). Nie będziemy więcej śmiały się z policjantów, nie będę mogła rzucić w nią poduszką, jak zacznie w nocy chrapać. Już niczego więcej mnie nie nauczy.

Już...

A do mnie nadal to nie dociera...

Wizyta u psychiatry

Wczoraj miałam "dzień prania mózgu". I o dziwo miałam stosunkowo dobry humor jak na sytuację, w której obecnie się znajduję. 

Pierwsze miałam spotkanie z psychologiem, z którym widuję się regularnie. Stwierdził, że mam w sobie ogromne pokłady siły, wielki, niewykorzystany potencjał, które to - nie wiedzieć czemu - uruchamiają się dopiero wtedy, gdy poznam bliską osobę (czytaj: mężczyznę). I zgadzam się z tym w 100%. Wystarczyła krótka znajomość, żeby moje problemy, moje lęki stały się zaledwie małym zadrapaniem na skórze. Na nowo zaczęłam widzieć świat w kolorowych barwach. Już nie marzyłam - ja zaczynałam realizować swoje marzenia! A co jeszcze miałam w planach to głowa mała. Pytanie dlaczego potrzebuję do tego drugiej osoby? Dlaczego nie potrafię być szczęśliwa sama ze sobą? Dlaczego ten potencjał i siła nie mogą uruchomić się wyłącznie pod moim wpływem? Zapewne będziemy nad tymi kwestiami pracować na kolejnych spotkaniach. Dostałam też po uszach za to, że za szybko i za bardzo się zaangażowałam. Tego akurat byłam świadoma. 




U psychiatry ostatni raz byłam ponad 2 lata temu. Trochę obawiałam się tej wizyty. Ale musiałam iść, czułam, że sama nie poradzę sobie z obecnym stanem. Wystarczyło kilka pytań, aby potwierdzić u mnie nawrót depresji (mimo ciągłego przyjmowania antydepresantów). Po długim namyśle zwiększono mi dawkę leków. Teoretycznie taka dawka przy mojej wadze (48 kg) powinna zwalić mnie z nóg. Ale jestem szczególnym przypadkiem medycznym i nie odczuwam zbytniej różnicy. Podczas wizyty dopadł mnie lęk, zrobiło mi się słabo i gorąco, ale nie przyznałam się. Do obecnej Pani doktor trafiłam przed maturą, czyli równe 10 lat temu. Od tamtego czasu zaszły u mnie ogromne zmiany. Z szarej, skrytej i zamkniętej w sobie dziewczynki stałam się dojrzałą i świadomą kobietą. Zaczynam brać coraz większą odpowiedzialność za swoje życie, za podejmowane decyzje. I to nie są wyłącznie moje spostrzeżenia.





Wszystkie te wizyty u psychologa bardzo mnie wzbogaciły i ukształtowały moją osobowość. Poznałam siebie od podszewki, zrozumiałam wiele aspektów swojego życia, a także swoich zaburzeń. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Zrozumiałam, że wszystko co się dzieje ma związek przyczynowo-skutkowy. Uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie wszystkiego kontrolować i nie na wszystko mam wpływ. Teraz zupełnie inaczej patrzę na ludzi obok mnie, rozumiem motywy ich postępowania i staram się zawsze zaglądać wgłąb ludzkiej duszy.

Trochę przeraża mnie fakt, że coraz częściej u psychologa lub psychiatry spotykam młodych ludzi. U psychologa są to częściej dziewczyny, a u psychiatry - młodzi chłopcy. Rozumiem, że różnego typu zaburzenia są chorobami cywilizacyjnymi, ale żeby aż tak? Gdy ja zaczynałam swoją "przygodę" ponad 10 lat temu, to najczęściej byłam najmłodszą pacjentką, a w poczekalni spotykałam tylko sfrustrowane starsze panie. 

Poznałam kiedyś chłopaka, który nie miał żadnych zaburzeń, można powiedzieć, że był człowiekiem sukcesu, a mimo to regularnie chodził do psychoterapeuty. Robił to, żeby wzbogacić swoją osobowość, poznać się od środka i rozwijać się. Uważam, że taka postawa jest godna podziwu. Wiem to z własnego doświadczenia. Niesamowicie dużo zyskałam na tych spotkaniach i żadne książki, filmy czy nawet studia nie są w stanie tak rozwinąć człowieka i dodać mu wartości. 



P.s. W poście  Wyniki egzaminu z samodzielności zadała pytanie, czy moja znajomość z R przerodzi się w coś pięknego, czy umrze śmiercią naturalną. Dziś już mogę Wam odpowiedzieć - znajomość ani nie przerodziła się w nic pięknego, ani nie umarła śmiercią naturalną. Ona została brutalnie poćwiartowana na drobniutkie kawałki. I tyle w tym temacie. 

P.s.  2. Tak naprawdę to nie uważam, żeby ktoś prał mi mózg. Nie zgadzam się też z opinią wielu osób,które uważają, że nikt nie ma prawa grzebać w naszych głowach/umysłach. Przecież terapeuta jest tylko człowiekiem, nie ma nadprzyrodzonych mocy (a szkoda), a każdy człowiek ma swoją świadomość.

P.s. 3. Przejechałam dziś wiewiórkę. Mam przynajmniej nadzieję, że miała ciężkie życie i ulżyłam jej. 

Kryzys pisarski

Ostatnio nie mam motywacji do pisania. Mimo, że jest kilka tematów, o których chciałabym napisać i mimo, że dość dużo dzieje się ostatnio w moim życiu, to nie mam weny. Być może właśnie dlatego, że jestem przemęczona. A niech tam, zwalę winę na jesienne przesilenie.



Każdy czasami potrzebuje przerwy, żeby się zresetować. Pojawiają się nawet myśli, żeby porzucić pisanie bloga, bo nie zawsze potrafię ubrać w słowa to co myślę i czuję. Ale spokojnie, nie zrobię tego. Potrzebuję tylko małą przerwę, żeby wrócić ze zdwojoną siłą.

Trzymajcie się!

AntyK

Wyniki egzaminu z samodzielności

Minęło 10 dni bez rodziców. 10 dni, których się obawiałam. Jaki wrażenia? Ogólnie pozytywne, ale może od początku.

Pierwsze dwa dni były trudne, bo było trochę lęku i musiałam oswoić się z nową sytuacją. Co więcej, zamieszkałam na 10 dni z mężczyzną, którego znam zaledwie 2 miesiące. Z początku byliśmy skrępowani  itp., ale bardzo szybko bariera została zniesiona i reszta "przygody" odbywała się w zupełnie swobodnej atmosferze. Swoją drogą to dziwne, że można tak szybko się z kimś oswoić i przyzwyczaić. Ogólnie sytuacji lękowych było bardzo mało i trwały krótko, zazwyczaj w nocy. Był też mały niesmak, że nie mogłam pojechać z rodzicami. Ale i tak wynagrodziłam to sobie.

Całe 10 dni byłam totalnie padnięta, jakby ktoś lub coś wysysało ze mnie całą energię. Co rano pobudka, śniadanie i potem masa obowiązków: sprzątanie, gotowanie, zakupy, wysyłka paczek i obsługa 2 firm. Codziennie byłam sama do ok. godz. 18. Potem kolacja i tak naprawdę zostawało nam niewiele czasu dla siebie. Ja po całym dniu obowiązków, R po całym dniu pracy i godzinach dojazdów, padaliśmy jak muchy. A rano od nowa to samo. Nie spodobało mi się takie życie. Nie znalazłam ani 10 minut dla siebie, żeby usiąść z książką lub wyjść z psem na spacer. Wieczory niby były fajne, ale nie dało się ich w pełni przeżywać ze względu na potworne zmęczenie i senność. Na dłuższą metę nie chciałabym tak żyć. Za duży dom do ogarnięcia, ciężko uciągnąć samemu 2 firmy i za dużo czasu zmarnowanego na dojazdy. 



Weekendy były trochę lepsze, ale tylko trochę. Nadal zmęczenie dawało za wygraną, ale i tak odbyliśmy kilka całkiem fajnych wycieczek za miasto. I tu też w większości przypadków odbyło się bez lęków. Pomijając dwie bezsensowne kłótnie, moje wrażenia z egzaminu pod tytułem "związek z R" są pozytywne. To była dla nas ważna próba, która zbliżyła nas do siebie. Prawda jest taka, że powoli przemija czas ekscytacji, zauroczenia i burzy hormonalnej. I teraz pytanie, czy przerodzi się to w coś pięknego, czy umrze śmiercią naturalną?



Po 10 dniach przyszedł czas "wyprowadzki". Nastąpiło jakieś dziwne tąpnięcie. Zmęczenie nadal towarzyszy, nadal mam dużo pracy (taka specyfika branży). Ale pojawił się jakiś dystans, spadek nastroju. Czuję się, jakbyśmy się rozstali. Jakbyśmy mieszkali razem 10 lat a nie 10 dni. Jakby jakaś kłótnia nas rozdzieliła bez możliwości odwrotu. Bardzo dziwne i mieszane uczucia towarzyszą mi od 2 dni. Zapewne to kwestia szybkiego obrotu spraw i chęci pójścia krok dalej. Ale wszystko dzieje się tak szybko... Być może za szybko. Zamiast przyjemnej wersji tęsknoty pojawia się pustka i brak - brak czegoś, kogoś, bliżej nieopisany. Jakkolwiek dziwnie lub głupio to zabrzmi, nie ucieszyłam się z powrotu rodziców, nie chciałam, żeby już wracali. Albo inaczej - chciałam, żeby mama była już gdzieś blisko (mimo wszystko odczuwałam jakiś niepokój z powodu jej nieobecności), ale nie chciałam żegnać się z R. Wiem, że mój obecny dom jest dla mnie oazą spokoju, kryjówką przed całym złem tego świata, do której zawsze mogę uciec. Ciężko mi będzie zbudować sobie od nowa taką oazę w innym miejscu, u boku innej osoby, której tak naprawdę jeszcze w pełni nie ufam. I co tu zrobić? 



P.s. Kuzynka urodziła drugie dziecko. W przeciwieństwie do pierwszego dziecka, w tym wypadku nie towarzyszy mi już taka ekscytacja i radość. Nie ciągnie mnie tam, nie "zwariowałam" na jego punkcie, nie obchodzi mnie czy zrobił prawidłową kupkę, ani czy przespał noc. Czuję duży dystans. Podejrzewam, że z jednej strony ma na to wpływ ostatnie pogorszenie się relacji z kuzynką i jej mężem, a z drugiej - wielka obawa o to, że mogę zostać chrzestną. I znów dylematy, mieszane uczucia, lęk, niepokój i trudne decyzje. Ehhhh odpocznę chyba dopiero po śmierci.

Milowy krok w stronę samodzielności

I stało się. Nadszedł 6 października, na który czekało wiele moich bliskich.

Rodzice polecieli do Izraela, a ja została sama w domu. Ale czy na pewno sama?

Ostatnie noce przed ich wyjazdem były nieprzespane. Przez cały dzień towarzyszyło mi napięcie i niepokój. Rano, w dzień wylotu, zamiast ich miło pożegnać, emocje puściły i żegnałam ich z płaczem. Ale przynajmniej trochę mi ulżyło. Ostatnie słowa mamy przed wyjściem z domu brzmiały: "och, kochanie, już więcej cię nie zostawię samej, następnym razem jedziemy razem." Nie powiedziałam nic, nie chciałam robić cyrków, przecież oni też zasługują na wymarzony urlop, na odpoczęcie od codziennych trosk i... ode mnie. Muszę zrobić wszystko, żeby mogło tak być, żeby nie musieli się mną martwić.



Zostałam w domu sama z psiakiem. Sobota, 6 rano - co tu robić? Czym wypełnić czas żeby nie myśleć o lęku i zlikwidować napięcie? Zajęłam się psem, a potem posprzątałam dom i upiekłam ciasto. A o godz. 14...

Po niespełna 2 miesiącach znajomości, po burzliwych kłótniach, trudnych rozmowach i jednym rozstaniu, wystawiliśmy nasz związek na poważną próbę zamieszkania razem przez okres 10 dni. W pierwszy dzień stres i napięcie było ogromne. Nie dość, że byłam półprzytomna po nieprzespanej nocy, to jeszcze nakręcałam się w myślach, że mama jest kilka tysięcy kilometrów dalej i nie może natychmiast pojawić się obok mnie. Do tego mam zamieszkać z kimś, kogo tak naprawdę jeszcze nie znam, i to na własne życzenie. Oj tak, ja to potrafię sobie skomplikować życie. Na szczęście szybko oswoiłam się z tym faktem. Obecność kogoś, kto jest dla mnie wsparciem, komu na mnie zależy i na kim mogę polegać, odegrała tu ogromną rolę. Chwilami zapominałam o lęku i czułam się naprawdę dobrze.

Pierwsza noc była ciężka, przerywany sen, dużo lęku i napięcia. Wciąż w głowie kłębiły mi się natrętne myśli, że mama jest daleko i nie mogę zrobić nic, żeby natychmiast się pojawiła obok mnie. Te myśli prowadziły do paniki. A przecież wcale mamy nie potrzebowałam! Nic złego mi się nie działo! 



Kolejny dzień był również trudny - wspólny obiad z babcią, ciocią i wujkiem. Od rana czułam się okropnie. Ciągły stan napięcia i lęku. Wkręcałam sobie, że to nigdy nie minie, że mi nie przejdzie, że zwariuję i oszaleję! A przecież byłam we własnym domu, wśród swojej rodziny, miałam wsparcie R, wiedziałam z doświadczenia, że nawet najgorszy niepokój kiedyś minie! Bałam się tego obiadu okropnie. A przecież to R był w tym momencie w gorszej sytuacji - nie znał nikogo i do tego miał z nimi zjeść wspólny posiłek. 

Napięcie i niepokój nie dawały za wygraną. Musiałam wziąć 25mg, chociaż i tak byłam przekonana, że żadne leki mi nie pomogą. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę, zacznę krzyczeć, samookaleczać się i zawiną mnie w kaftan i wywiozą do wariatkowa. Starałam się czymś zająć, być ciągle w ruchu. Gdy lek zacząć działać, trochę mi ulżyło. Udało się zjeść obiad, a nawet miło spędzić popołudnie. Co ja mówię "nawet" - pojechaliśmy z R na wycieczkę i nie towarzyszył mi ani lęk, ani napięcie! A to przecież wielki sukces! Tym razem noc nawet nie wiem kiedy minęła. Stres całego dnia + efekt działania leków uśpiły mnie w kilka sekund i przespałam do rana. 

Teraz, pisząc tego posta, jestem sama w domu. I czuję się dobrze. Cieszę się, że rodzice mogą w końcu korzystać z życia i im tego nie utrudniam. Mam dookoła rodzinę, na której w każdej chwili mogę polegać. No i mam R, który w pełni wykorzystuje swoją szansę. Fajnie jest poczuć się samodzielnym, dojrzałym, dorosłym i niezależnym. Widzę światełko w tunelu i nie jest to nadjeżdżający pociąg :) Powoli zaczynam żałować, ze rodzice wyjechali "tylko" na 10 dni :) 





Harlan Coben "Sześć lat późnij"

To moja pierwsza książka tego autora i jedna z tych, które niesamowicie wciągają :)

"Do mojej piersi wdarły się dwie dłonie, złapały serce i złamały je na pół." - ktoś jeszcze oprócz mnie zna to uczucie?

"Zdaję sobie sprawę, że ilekroć widzę siedzących razem "przyjaciół" z college'u, zawsze ślą wiadomości tekstowe do jakichś innych znajomych, zapewne wiecznie szukając czegoś lepszego. Nieustanne polowanie na zielonej cyfrowej łące, próba wąchania róż rosnących gdzie indziej, kosztem tych, które są przed tobą." 

"Do mojego serca powoli wkradał się niepokój. Wszyscy czytamy o tym, jak niektóre zwierzęta wyczuwają niebezpieczeństwo. Potrafią przewidzieć zagrożenia, a nawet nadchodzące klęski żywiołowe, zupełnie jakby miały niewidzialny radar lub macki sięgające do niedostępnych nam zakamarków. Oczywiście człowiek pierwotny też musiał mieć takie zdolności. Przetrwały one w nas, choć mogą być uśpione, osłabione od nieużywania. Jednak ten neandertalczyk zawsze tam jest, przyczajony pod sportowymi spodniami i wyprasowaną koszulą."



"Wesela, przyjęcia i tym podobne uroczystości często odzwierciedlają charakter urządzających je osób. Pogrzeby rzadko. Śmierć jest egalitarna tak bardzo, że w rezultacie wszystkie pogrzeby, poza tymi na filmach, wyglądają jednakowo."

"Facebook uwielbia torturować porzuconych kochanków, pozwalając oglądać obiekty ich uczuć. Nie można od nich uciec. Ich życie jest tutaj, na widoku."

"Nadzieja to najokrutniejsza rzecz na świecie. Już lepsza jest śmierć. Gdy umierasz, ból ustaje. Jednak nadzieja unosi cię wysoko tylko po to, żeby strącić cię na ziemię. Nadzieja trzyma twoje serce, a potem miażdży je pięścią."

"- Co ja, do cholery, robię Jake? 
- Próbujesz żyć - odrzekłem.
Shanta pokręciła głową.
- To się nie uda.
- Kochasz go?
- Tak.
 - No to się uda. Tylko będzie pokręcone."

Czy byłam molestowana?

Temat molestowania jest ostatnio popularny, chociaż nadal wiele kobiet boi się do tego przyznać. Chyba każdy w dzieciństwie z rówieśnikami bawił się w lekarza i poznawał tajemnice ciała człowieka. Pominę więc ten etap. Ale co było dalej?

Pierwsze wspomnienie, jakie przychodzi mi do głowy, było, gdy miałam ok. 14 lat. Wracałam wieczorem od koleżanki. Było już ciemno i ok. 200m musiałam przejść przez zagajnik. Akurat w tym momencie pojawił się samochód. Gdy zrównywał się ze mną, zaczął zwalniać. Pamiętam, że serce mi na moment stanęło. Bałam się jak cholera, ale szłam dalej. Nagle szyba w samochodzie została opuszczona i  ktoś dał mi klapsa w pupę i odjechał. Byłam w takim szoku, że nawet nie zapamiętałam kto to był, ani jaki to był samochód. Od tamtej pory koleżanka odprowadzała mnie aż do zagajnika. 



Kolejny raz, który pamiętam, miał miejsce w mojej pierwszej prawdziwej pracy. Miałam wtedy 21 lat. Pomijając fakt, że miałam szefa zboczeńca, który non stop sypał zbereźnymi żartami, ale do czynów się nie posuwał. Przynajmniej w stosunku do mnie. Pracowałam w firmie, która miała 5 pomieszczeń biurowych. W jednym byłam ja z ciocią, w drugim synowie od szefa, w trzecim szef, w czwartym starszy pan i w piątym super babka w wieku 60 lat i fantastyczny gościu w wieku 50 lat. Ci ostatni znali się już od lat z moją ciocią i wszyscy w czwórkę stanowiliśmy zgraną ekipę. Odstawałam od nich wiekiem, ale zawsze lepiej dogadywałam się ze starszymi niż z rówieśnikami. Facet (nazwijmy go Adam), miał córkę w moim wieku i często traktował mnie właśnie jak własną córkę, a ja jego jak dobrego wujka. Niestety do czasu. Po kilku latach zaczęły lądować w moim kierunku teksty typu "Mmmm, ale dziś fajnie wyglądasz", albo "AntyK, jaka sexi spódniczka". Na początku przyjmowałam to z żartem. Do chwili, gdy Adama ręce zaczęły lodować na moich kolanach, a gdy byłam w sukience - również na udach. Zbiło mnie to z pantałyku. Facet, którego traktowałam jak wujka, nagle zburzył moje zaufanie. Zaczęłam go unikać i starałam się trzymać od niego z daleka - przynajmniej na odległość jego rąk. Na szczęście Adam był na tyle inteligentny, że zorientował się, że chyba kryzys wieku średniego zamieszał mu w głowie (albo raczej w gaciach) i szybko się zreflektował. Więcej incydentów z nim nie miałam. 

Następna sytuacja miała miejsce również w pracy. Mieliśmy tradycję wprowadzoną przez szefa, że codziennie o godz. 10 jedliśmy wspólne śniadanie. I nie jakieś tam kanapki sporządzone na szybko w domu. Nie. To były pyszne śniadanka, od sałatek i domowych wypieków zaczynając, a na zapiekankach kończąc. Te śniadania były tak słynne, że klienci niekiedy celowo przychodzili do nas o 10, żeby załapać się na wyżerkę. Jednym z takich klientów był Pan Jakub (imię zmienione). Pan Jakub miał 49 lat, żonę i trójkę dzieci w wieku zbliżonym do mojego. Bardzo go polubiłam, bo był otwarty i zawsze dla mnie miły. Za każdym razem robiłam mu kawę, a on przynosił różne smakołyki. Jego również traktowałam jak "dobrego wujka". Pewnego razu miałam udać się na pocztę wysłać listy. Jakub zaproponował, że mnie podwiezie. Nie było to nic dziwnego, więc z chęcią zgodziłam się. I to był mój błąd. Najpierw zaczął mnie pytać, czy moi rodzice nie będą mieć nic przeciwko, jeśli pojadę na weekend do Krakowa. Trochę zdziwiło mnie to pytanie, zaświeciła się czerwona lampka, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że Jakub mógłby sugerować coś zdrożnego. Odpowiedziałam (zgodnie z prawdą), że jestem dorosła i nie muszę ze wszystkiego spowiadać się rodzicom. Wtedy położył rękę na moim udzie i zapytał, czy pojadę z nim w następny weekend. Chciałabym zobaczyć wtedy własną minę, musiała być niezła. Nie odpowiedziałam nic. W myślach modliłam się, żeby już była poczta i żebym mogła uciec z tego samochodu. Po kilku trwających całą wieczność chwilach w końcu znalazłam się na parkingu. Błyskawicznie opuściłam samochód i powiedziałam, żeby na mnie nie czekał. Jakub odpowiedział, że będzie czekać bo musi jeszcze wrócić do biura. Dziś już nie pamiętam co działo się w mojej głowie będąc na poczcie. Na pewno była to fala nieprzyjemnych emocji. Bałam się wrócić do jego samochodu, ale z drugiej strony nie chciałam go w żaden sposób urazić (głupia!). Nie wiem jak to się stało, ale znów stałam przed jego samochodem. Pewnie pomyślałam, że Jakub również się zreflektował i zorientował się, że jego propozycja była nie na miejscu. O jak bardzo się przeliczyłam! Wsiadłam do samochodu i zapinając pasy zostałam... pocałowana! To było okropne! Zupełnie nie wiedziałam jak mam zareagować! Dziś wiem, że powinnam dać mu w mordę i wyjść. Wtedy jednak byłam w takim szoku, że jedynie odwróciłam głowę do okna i błagałam, żeby znaleźć się już w biurze. Chyba zobaczył moje zmieszanie, bo więcej nie wykonał żadnych ruchów. 



Przez kolejne dni starałam się go unikać, traktowałam jak powietrze. Jak na złość pojawiał się w naszym biurze coraz częściej. Siedząc w pomieszczeniu obok pisał do mnie "urocze" e-maile. Wiedział, że nie powiem o tym nikomu, bo nikt by mi nie uwierzył! Ale mylił się. Powiedziałam cioci - musiałam, żeby więcej nie wysyłała mnie z nim na rządną pocztę! Powiedziałam również ówczesnemu chłopakowi, który pracował w sąsiednim biurze. Razem uknuliśmy słodką zemstę. Dosypaliśmy mu do kawy środek przeczyszczający :) Od tego czasu pojawiał się coraz rzadziej, a wkrótce potem firma padła i więcej go nie widziałam. 

Ostatni incydent, który przychodzi mi do głowy, to wspaniały mąż kuzynki, o którym chyba wystarczająco dużo napisałam już na blogu. Klapsy, podszczypywania, łapania za biust i pocałunki z użyciem przemocy. A to tylko fragment jego poczynań.

Na szczęście ze wszystkimi sytuacjami jakoś sobie poradziłam i nie wpłynęły one jakoś szczególnie na moje życie. Poza zdobytym doświadczeniem oczywiście.

Serce każe kochać, a rozum odradza

Wiele lat temu moja kochana babcia powiedziała mi ten oto cytat:
"Serce każe kochać, a rozum odradza. Czyja większa władza?
Serca, bo z sercem każdy się rodzi, a rozum z latami przychodzi." 




Myślałam, że z każdym kolejnym dniem będzie lepiej, ale nie jest. Mam nawet wrażenie, że boli coraz bardziej... Zacytuję teraz kilka moich wypowiedzi, pochodzących z posta Nie mogę jeść, nie mogę spać.

"Po jakimś czasie stwierdziłam, że nie mogę zmarnować być może miłości życia tylko dlatego, że ktoś ma swoją historię."

"Jeszcze ostatnia wątpliwość, czy na pewno chcę burzyć swoją ciężko zbudowaną oazę spokoju i zaczynać burzę emocjonalną od nowa."

"Byłam gotowa zrezygnować ze wszystkiego i wycofać się, żeby tylko ponownie czuć wewnętrzny spokój. Pomijając już objawy nerwicowe, zastanawiałam się, co będzie, jeśli po spotkaniu okaże się, że to jednak nie to? Znów mam przeżywać załamanie, rozczarowanie i od nowa nauczyć się radzić sobie z samotnością? Byłam już do niej taka przyzwyczajona, że zaczynało mi być z tym dobrze. Budowanie "warstwy ochronnej" trwa miesiącami, a runąć może w jednej sekundzie. Nie byłam gotowa na to, żeby znów przeżywać załamanie. Nigdy nie będę już na to gotowa. Kolejna fala wątpliwości. Zaryzykować i odważyć się brnąć w to dalej, rezygnując ze spokoju, czy wycofać się i zapomnieć o tych wszystkich negatywnych emocjach? Jeszcze nie wiem czy dobrze, ale zaryzykowałam."

"I znów wątpliwości - brnąć w to i ryzykować zawodem, czy wycofać się i odbudować zburzony fragment oazy spokoju ( powrotu do stanu pierwotnego niestety już nie było)."

"Chciałam jak najbardziej go zniechęcić do siebie, chociaż nie szło mi tak dobrze jak poprzednim razem. Momentami wyłączałam się i myślałam, jak po powrocie do domu znów będę podłamana i nie będę wiedziała co dalej robić. Że będę żałowała, że zaryzykowałam i zniszczyłam swoją oazę."

"Cały czas towarzyszy mi lęk, że nic z tego nie będzie, że to się nie uda. A ja będę musiała wrócić do normalności. A wiem, jakie to trudne. Depresja, płacz, niechęć do życia. Nie da się wszystkiego przewidzieć ani zaplanować, wiem, ale cholernie się tego boję. Przechodziłam przez to już tyle razy, podnoszenie się trwało nawet rok, mam wrażenie, że kolejny raz nie dam rady, nie wytrzymam tego psychicznie ani emocjonalnie."

Dostałam tyle ostrzeżeń i ich nie posłuchałam... Wszystko zwaliłam na objawy nerwicowe, a to siły zewnętrzne ostrzegały mnie, żeby się w to nie pakować. Dziś bardzo żałuję, że zaryzykowałam. Niestety tych kilka chwil uniesienia nie było wartych tego, przez co teraz muszę przechodzić. I ostatnia wątpliwość, która się pojawiła:

"Boję się, że mimo wszystko nie będziemy do siebie pasować. Zapewne będę odkrywać coraz więcej różnic, np. ja zazwyczaj chodzę w jeansach i bluzach, bo w tym czuję się najbezpieczniej i nie zwracam na siebie uwagi, on prawdopodobnie ma zupełnie inny styl." - po czasie uświadomiłam sobie, że to wcale nie jest problem. Tylko jakie to ma teraz znaczenie? 

"Ja mam inne poglądy na sprawy mieszkaniowe, on inne. Ja z powodu choroby nie mogę zmienić miejsca zamieszkania, a on z innych powód nie chce tego robić." - pozytywne emocje potrafią wszystko tak szybko zweryfikować... W myślach przygotowywałam się już do przeprowadzki, a co najmniej do spędzenia wspólnego weekendu. Chwilami miałam nawet ochotę wsiąść w auto i samej do niego przyjechać. Czułam, że mam w sobie aż tyle siły. Głośno mówiłam, że nie mogę, bo praca, bo choroba, itp. Ale była to tylko metoda obronna. Wypowiadanie sprzecznych tez paradoksalnie dawało mi siłę, żeby zrobić im na przekór. Gdybym od początku była na to gotowa, pewnie nic by z tego nie wyszło. Mieliśmy spędzić razem 10 dni, co miało być dla nas próbą. Co z tego, skoro nawet do tej próby nie dotrwaliśmy...

"Nie pasujemy do siebie - argument popierający rozstanie, gdy nie ma żadnych innych argumentów"

Czy z perspektywy czasu dostrzegłam kolejne różnice? Owszem. ON - mimo, iż zapewniał, że o wszystkim trzeba rozmawiać, zamiast się kłócić - robił dokładnie odwrotnie. Zamiast przedyskutować, co kogo boli i z czym się zmaga, zwyczajnie wolał mnie obrazić, a następnie zamilknąć. Kolejna różnica - ON, gdy był zmęczony, miał mieć święty spokój. Ja, gdy byłam po nieprzespanej nocy i z bólem głowy, miałam uprawiać z nim cybersex. I to w pracy. I ostatnia różnica, jaką zauważyłam - w zasadzie, to nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby ON nie zrobił z tego kolejnej awantury. Ile jest pozycji seksualnych? Ich liczba ograniczona jest wyłącznie wyobraźnią. Ale ON uznał, że znacząco się różnimy, bo nie przepadam za jego dwoma ulubionymi pozycjami! Nie przepadam nie oznacza u mnie kategorycznego "NIE". Ale patrzcie, jaki ogier sexu, który wypróbował już wszystkie możliwe pozycje! Ciekawa jestem, czy według Was te powody mają aż tak wysoką rangę, żeby się rozejść? Bo może to ze mną jest coś nie tak. Charakterami i poglądami byliśmy dopasowani niemalże idealnie... 

"Gdy rozstaniesz się z drugą osobą lub zostaniesz odrzucona, wkoło słyszysz zawsze: znajdziesz fajniejszego, on nie był ciebie wart, co ty w nim widziałaś. Ale nikt nie zapyta co czułaś przy nim, że tak cierpisz bez niego."

"Odnoszę wrażenie, że on zasługuje na kogoś lepszego, ładniejszego, być może dojrzalszego. Czuję, że to "za wysokie progi na moje nogi". I nie wiem co z tym zrobić, bo nie chcę przez cały czas czuć niepokoju, że to się nie uda, a ja nie potrafię mu dotrzymać kroku." - jakże mylne było moje wrażenie. Okazałam się o wiele dojrzalsza od niego i wiele mogłabym go nauczyć. Ale widocznie jego to przeraziło. To on nie potrafił dotrzymać mi kroku. Jestem w szoku, że własne ego (mając na myśli egocentryzm, nie egoizm) można wynieść do rozmiarów Burdż Chalifa. 

Wczoraj ktoś uświadomił mnie, że zostałam książkowo - za przeproszeniem - "wychujana". Najpierw utworzenie więzi, obietnice, wizje wspólnej przyszłości, czułe słówka i namiętność. Zdobycie mojego zaufania, rozwalenie mojego muru. A potem zaliczenie i odstawienie w kąt. Jakby komuś sprawiało przyjemność ranienie innych - ktoś mnie zranił, więc i ja kogoś zranię, żeby poczuć ulgę. Jakby obowiązywała zasada "3 Z" - zdobyć zaufanie (ewentualnie zauroczyć), zaliczyć, zostawić. Jaka ja byłam naiwna, że w to wszystko wierzyłam. Tak spragniona miłości zostałam całkowicie zaślepiona. Pewnie nie doszłabym do takiego wniosku gdyby nie to, że uświadomiłam sobie, że JEMU zwyczajnie nie zależało. Bo gdyby tak było, nie poddałby się tak szybko i to z tak mało istotnych powodów. W końcu zapewniał, że chcemy tego samego. Przyjechałby niespodziewanie (tak, naiwna wypatrywałam go w oknie), przeprosił, powiedział, że się pogubił, że nie panuje nad swoimi emocjami. To byłoby zrozumiałe, w końcu też tak mam. Ale nie wykonał żadnego ruchu. ŻADNEGO. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że byłam tylko przygodą na jeden raz, a cała ta otoczka to była zwykła gra z jego strony.

To boli jeszcze bardziej... 





"Nie pasujemy do siebie, za dużo nas różni" - te słowa pulsują we mnie nieustannie. Wiem, że miałeś podobnie, gdy napisałam, że lubię macho. Teraz wiem, że się wtedy myliłam. Zwyczajnie nie zweryfikowałam tego, co piszę. Potrafię się do tego przyznać i oficjalnie Cię za to przepraszam.

W sieci pełno jest bezwartościowej treści o miłości, związkach i rozstaniach. Głupie testy, sprawdziany i porównania. Ale czasem, dla potwierdzenia swoich myśli i odczuć, lubię sprawdzić, co o tym wszystkim mówi psychologia, numerologia i inne badziewie. 


7 znaków świadczących o tym, że TY i ON do siebie nie pasujecie

1. Brak zaufania - w tym przypadku było aż za duże. Zaufałam i dostałam po dupie.

2. Wszystko o seksie - "Seks jest bardzo istotnym aspektem w związku. Dlatego jeśli nie dogadujecie się w łóżku, wasza relacja może przechodzić bardzo poważny kryzys. Różnorodność jest fajna, ale czasami różnice są zbyt duże. Jeśli np. twojemu partnerowi zależy na ciągłym seksie, a tobie nie, może to stanowić poważny problem." - o tym pisałam już wyżej. 

3. Zazdrość - nawet nie miała szans, żeby się pojawić.

4. Kłótnie - "Konfrontacja w związku jest zdrowa. W końcu kluczem do porozumienia jest rozmowa. To oczyszcza atmosferę i sprawia, że czujemy się dobrze, wyrzucając z siebie swoje troski i zmartwienia. Problemem może być zupełny brak kłótni. Wtedy ludzie zaczynają wyrzucać sobie błahe sprawy, które nie mają tak naprawdę znaczenia. Kluczem jest umiejscowienie siebie gdzieś pomiędzy ciągłymi kłótniami a ich brakiem w ogóle. " - o tym również pisałam tutaj i we wcześniejszych postach.

5.  Inne priorytety, plany i marzenia - z mojego punktu widzenia były takie same.

6. Sekrety - nie zdążyliśmy o tym porozmawiać...

7. Brak komunikacji - "Rozmawiajcie o wszystkim. Dzielcie się ze sobą przemyśleniami, a także zarówno złymi jak i dobrymi chwilami. Nie powinnaś bać się krytyki ze strony swojego partnera, tylko oczekiwać zrozumienia i akceptacji. Ty także powinnaś go wspierać we wszystkich decyzjach i życiowych posunięciach. Powinnaś być otwarta w związku. W końcu wobec kogo, jeśli nie wobec partnera możesz tak naprawdę być szczera? To właśnie relacja z chłopakiem powinna być tym, co dodaje ci odwagi w życiu i sprawia, że nie czujesz się samotna ze swoimi troskami, refleksjami, decyzjami. " - bez komentarza. 


Z bólem serca i łzami w oczach,
AntyK



Oddam życie komuś, kto codziennie o nie walczy

Co jest w życiu gorsze: widok płaczącej matki, gdy wiesz, że płacze z twojego powodu, czy widok płaczącego dziecka, gdy wiesz, że jest nieszczęśliwe?

Dokładnie tydzień temu, w tym łóżku, z którego teraz piszę, był wulkan emocji. Pozytywnych emocji. Szczęście i nic poza nim. Dziś też jest wulkan, ale emocji złych, które przenikają mnie do szpiku kości. Jeszcze wczoraj jakoś się trzymałam. Spędziłam cały dzień poza domem, jednak gdy tylko do niego weszłam, zaczynałam się czuć obco. Myślałam, że z każdym dniem będzie lepiej. Ale jestem za słaba, mam za mało siły na tak wiele złych emocji. Została otwarta wyrwa, która od nowa próbuje wciągnąć mnie pod ziemię.

Dokładnie tydzień temu w tym miejscu leciało radio w tle. Zapamiętałam tylko dwie piosenki:


oraz "Here wiyhout you" Doorsów.

Jezu, aż się przeraziłam, jak bardzo wymowny jest ten tekst!

A hundred days have made me older
since the last time that I saw your pretty face
A thousand lies have made me colder
And I don't think I can look at this the same
But all the miles that separate
Disappear now when I'm dreaming of your face

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight it's only you and me

The miles just keep rollin'
As the people leave their way to say hello
I've heard this life is overrated
But I hope that it gets better as we go

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight girl it's only you and me

Everything I know and anywhere I go
It gets hard but it won't take away my love
And when the last one falls
When it's all said and done
It gets hard but it won't take away my love.

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight girl it's only you and me 

 Dziś jestem w tym samym miejscu, ale sama. Piszę ten tekst i co słyszę w sąsiedztwie? "Weź nie pytaj, weź mnie zabij."

Co za uczucie w kilka dni dać szczęście i nadzieję, a potem w kilka sekund brutalnie je zabrać. Zabrać coś, o czym marzę od dawna i o co usilnie walczę każdego dnia.

Bolek, Adam, Sebastian, Maciek, Tomek, Łukasz, Paweł, Grzesiek, Michał, Grzegorz, Sebastian, Maciek, Rafał. Ilu jeszcze Was będzie?! 

Wrota depresji znów zostały otwarte. Nie mogę patrzeć na ludzi, na ich uśmiechnięte twarze, na to że są zdrowi, że nie mają tak nasrane w głowie jak ja. Mam ochotę pozabijać wszystkie zakochane pary. Rzygać mi się chce na wasz widok! 

Wszystko jest dla mnie takie obce, takie nierealne, jakbym była duchem zawieszonym gdzieś w przypadkowym miejscu i obserwowała wszystko z góry. Z chęcią oddałabym swoje życie dla kogoś, kto z całych sił chciałby żyć, ale z powodu choroby nie może. Powinno mi być głupio z tego powodu. Ale nie jest. Bo cierpienie psychiczne jest niewyobrażalne, nie da się go opisać, nikt nie czuje dokładnie tego samego co ja. Czy pociesza mnie fakt, że ktoś ma gorzej, bo rozpada mu się rodzina, bo rozpadł mu się związek, bo odszedł mu ktoś bliski, bo ma problemy finansowe, itp.? Nie. Bo wszyscy albo są zdrowi, albo mają przy sobie ukochaną osobę, z którą wszystkie te rzeczy wydają się być o wiele prostsze do rozwiązania.

Nie potrafię uwierzyć w to, że jeszcze miesiąc temu żyłam sobie "normalnie". Fakt, odczuwałam wielki smutek z powodu braku bliskiej osoby, a także zmagałam się codziennie ze swoimi lękami, ale przynajmniej nie było depresji. Pojechałam sobie na wakacje, jeździłam na wycieczki rowerowe, odwiedzałam rodzinę. Próbowałam cieszyć się z tego, co mam. W końcu nie każdy może jechać na wakacje 2 razy w roku i nie każdy ma tak bliski kontakt z rodziną jak ja. I "jakoś" to było. Teraz nie wyobrażam sobie tego. Jestem bardzo rozgoryczona. Powrót do normalności znów będzie trwał bardzo długo. 

Nie chcę, żeby jutro przyszedł nowy dzień. Nie chcę żadnych gości w swoim domu. Nie chcę w poniedziałek zostać sama w domu. Nie chcę w środę iść na urodziny do syna kuzynki. Nie chcę być chrzestną nowego syna. Nie chcę, żeby rodzice w październiku wyjechali. Nie chcę już nic. Nie chcę żyć.

Co za ból...

Jak to mówią, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak też było z moją ostatnią znajomością.


Na spotkaniach było bardzo ekscytująco, aż za dobrze! Pomiędzy spotkaniami wszystko się sypało... Na szczęście tym razem nie mogę zarzucić sobie rozpadu tej znajomości. Gościu zwyczajnie ma jakieś zaburzenia i co chwilę wybuchał z niepotrzebną awanturą. Na dłuższą metę byłoby to nie do zaakceptowania. I wyjaśniło się, dlaczego jego grono znajomych jest raczej wąskie i dlaczego jest sam...




Nie mniej jednak ból jest niewyobrażalny. Zacznę może od tego, że wczorajszej nocy zrobiłam coś, czego nie robiłam bodajże od 8 lat. Tak, nie zrobiłam tego nawet po ostatnim rozstaniu... I żałuję, że to zrobiłam. Mianowicie upiłam się. Najpierw wzięłam lek na uspokojenie, a następnie w samotności wypiłam butelkę Martini. Na początku było ok., tzn. było mi okropnie źle psychicznie, byłam zdołowana i zapłakana i z nadmiaru emocji, a także pod wpływem leków i początkowego działania alkoholu, szybko zasnęłam. Niestety po 40 minutach obudziłam się z atakiem paniki. W głowie mi wirowało, serce waliło jakby zaraz miało przebić się przez skórę, potwory lęk, zimne poty, następnie dreszcze. Nie wiedziałam, co robić. Obudzić mamę i powiedzieć, że upiłam się i żeby mnie ratowała? Ale co mogła zrobić w tej sytuacji? Stwierdziłam, że muszę szybko wstać z łóżka i zacząć się ruszać, zazwyczaj to pomagało na napady lęku. Niestety moje ciało nie współpracowało. Wstałam i od razu złapałam się za najbliższy mebel, bo nie byłam w stanie ustać na nogach. Zrobiło mi się niedobrze i zachciało mi się siku. Chwiejnym krokiem dotarłam do łazienki. Po kilku sekundach zaczęło robić mi się słabo. Jezu, na cholerę piłam ten alkohol! Nigdy więcej! Biegiem wróciłam do łóżka potykając się po drodze niezliczoną ilość razy. Zdążyłam jeszcze szeroko otworzyć okno. Lęk nie mijał, w panice zaczęłam wbijać sobie paznokcie w skórę. Z całej siły. Lecz nie czułam bólu. Co za okropne uczucie, nie zapomnę go do końca życia! Zaczęłam ruszać wszystkimi członkami swojego ciała, żeby ten cholerny lęk minął! Trwało to z dobre 20 minut. Kolejne 20 najgorszych minut w moim życiu. I w końcu zasnęłam, nawet nie wiem kiedy. 



Na następny dzień okazało się, że mój lęk nie był bezpodstawny. Usłyszałam to, czego najbardziej się obawiałam. "Sorry mała, ale nie pasujemy do siebie". To było jak cios. Momentalny odpływ tlenu z mózgu, morze łez, mimo usilnego ich powstrzymywania. Było tak cudownie, że setki razy powtarzałam, że to nie możliwe, nie możliwe, że w końcu szczęście uśmiechnęło się do mnie, że jest obok, że widzę go i czuję wszystkimi zmysłami, a moja reakcja jest odwzajemniona. Pierwszy raz od dawna widziałam swoją przyszłość w jasnych barwach. W myślach już się pakowałam, czułam się samodzielna i niezależna, już budowałam domek z ogródkiem i domową sielankę. Aż tu nagle tekst, że za dużo nas dzieli... Mogłam się tego spodziewać. Po raz kolejny zacytuję słowa ważnej osoby w moim życiu: "Takie czasy, że zamiast coś naprawiać to się to wyrzuca i bierze nowe. Włącznie z ludźmi."Wiadomo, nic na siłę i za wszelką cenę, ale zaburzenia emocjonalne się leczy (pracuje na nimi) i da się z tym żyć. Kto jak kto, ale ja wiem co mówię.

Nigdy tu nie było ciemniej
Nigdy tu nie było mniej mnie
Odkąd Ty

Nigdy tak nie grała cisza
I nie trwała żadna zima
Odkąd my

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Nikt mnie nigdy nie miał więcej
Nikt mnie nigdy nie chciał piękniej
Niż chciałeś Ty

Nikt nie dotarł nigdy głębiej
Nikt nie spalił mostów chętniej
Tak jak Ty

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra to co zostawiłeś sam

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać 

I teraz znów czekają mnie okropne dni. Trzeba wymazać z pamięci wszystkie plany i pomysły na wspólną przyszłość. Zburzyłam swój mur i pozwoliłam mu zbliżyć się do siebie, co robię wyjątkowo rzadko. Zaufałam mu i teraz jak zwykle dostaję po dupie. Na nowo muszę nauczyć się samotności. Ostatnio trwało to ponad rok, a runęło w zaledwie 2 tygodnie. Teraz pewnie będzie trwało niewiele krócej. Ból potworny wypełnia moją duszę. Żal, że mam w życiu ogromnego pecha. Jestem dożywotnio skazana na samotność. Muszę wypełnić czymś tą pustkę, która nagle pojawiła się w moim życiu. Już nie będzie długich rozmów, już nikt nie napisze mi na dobranoc, że tęskni. Już nie będę budzić się nad ranem, żeby sprawdzić, czy już wstał. Już nie będzie euforii i chęci do życia. Poruszając się po mieście nie będę już myśleć, jak wiele rzeczy muszę mu pokazać i w ile miejsc zabrać. Nie będzie już wyczekiwania na spotkanie, nie będzie pocałunków, dotyku i namiętności. Nie będzie motywacji, żeby pokonywać swój lęk i przełamywać kolejne bariery, żeby móc być razem. Nie będzie oglądania po tysiąc razy zdjęć i wracania do miłych rozmów. Może zbyt pochopnie do tego podeszłam, za bardzo się zaangażowałam, za szybko zburzyłam swój mur. W końcu mężczyźni są zdobywcami - gdy zdobędą - porzucają. Niepotrzebnie budowałam już wizję wspólnej przyszłości i kombinowałam, jak to zrobić, żeby pokonać odległość, która nas dzieliła. Być może dla mnie ta znajomość była zupełnie czymś innym niż dla niego, bo nawet nie miał odwagi powiedzieć mi tego wprost. Być może zostałam potraktowana jako przygoda na jeden raz, chociaż z początku nic na to nie wskazywało... Być może gdybyśmy mieli siebie na co dzień, wszystko byłoby dobrze... Widocznie te chwile euforii i ekscytacji o wiele mniej znaczyły, niż te cholerne bezsensowne sprzeczki... W głowie tętnią mi słowa "nie poddam się, nie zrezygnuję z ciebie, razem wszystko przetrwamy". Słowa rzucone na wiatr. Bardzo się na nim zawiodłam. Bardzo...




Czekają mnie bardzo ciężkie dni. Nie wiem jak mam wypełnić tę pustkę. Nie wiem jak pozbyć się tego żalu i bólu. Nie wiem jak powstrzymać łzy. Za miesiąc rodzice wylatują, zostanę ze wszystkim sama. Już teraz pojawia się straszny lęk. Boję się, że nie podołam psychicznie, że coś sobie zrobię, bo nie wytrzymam. Nie potrafię nawet nazwać jak okropne uczucia mi teraz towarzyszą. Nie potrafię tego wszystkiego ubrać w słowa. Żal, smutek, ból, złamane serce, strata, niechęć, niepewność, lęk, rezygnacja, poddanie się, brak chęci do życia, depresja, zdołowanie i długo by tak wymieniać. Boję się tych samotnych nocy, gdzie we śnie będzie mnie wszystko nawiedzać z jeszcze większą siłą. Wiem, to nie moja wina, ale beznadziejne jest to, że nikt nie potrafi docenić tego, jak wiele wysiłku wkładam w niektóre rzeczy i jak wiele mam do zaoferowania... Po raz kolejny marzę o tym, żeby zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić...


Edit:
Koleżanka podsunęła mi pomysł, żeby sprawdzić swoją numerologię. Jestem cyfrą 9. Zobaczcie, co to oznacza i jak się sprawdza... http://www.cyfryprzeznaczenia.pl/portret_numerologiczny.htm


Stanisław Berenda-Czajkowski "Miłość i okrucieństwo"

To jedna z pierwszych książek o historii Polski, z którą miałam do czynienia. Historia bohatera ulokowana jest w czasie II wojny światowej. Niektóre opisy scen mordowania ludzi i zbeszczeszczania ich ciał były naprawdę okrutne, chociaż na innych osobach, które przeczytały tę książkę, zrobiły większe wrażenie. Cóż, dopadła mnie znieczulica. 

"W moim sercu wzbiera coraz większa rozpacz, żal ogromny siada mi na moich barkach, wątłych i umęczonych, i przygniata je niczym kamień młyński. Łzy gorące, gorzkie i ciche napływają mi do oczu, duszą mnie i dławią. Staram się je za wszelką cenę stłumić i zahamować. Niestety, moje wysiłki idą na marne. Stopniowo, początkowo ciche, a następnie niemal spazmatyczne łkanie coraz bardziej rozdziera mi piersi." - jak ja dobrze znam to wstrętne uczucie...

"O, jakże wszystko wydaje mi się znienacka niesamowicie absurdalne. Bo po cóż ta nieustanna mordęga z losem, ta walka straszna i uporczywa o każdą minutę życia, o kromkę chleba, o okruch ludzkiej życzliwości? Kiedy i tak przecież wszystkich nas - jednego już jutro, drugiego trochę później - przykryje złowrogi całun śmierci, unicestwi nas doszczętnie, wciśnie nas do nicości głucho milczącej, tajemniczej i nieodgadnionej."
 
"Sen, brat śmierci, jak mówią poeci, byłby dobrym lekarstwem na moje udręki."

"Im mniej człowiek "skażony" jest cywilizacją i kulturą, tym więcej w nim naturalności. Zwierzęta nie znają pojęcia grzechu. Robią to, co im podpowiada instynkt głodu oraz przemożna, straszna siła  nakazująca zachowanie gatunku."

"Szura, która była wychowawczynią Diany (...) mogłaby tu przyjść i zobaczyć, że leżymy obok siebie w ubraniach i że rozdziela nas miecz - miecz owej cieniutkiej warstewki kultury, którą posiadaliśmy i która narzucała nam bolesne ograniczenia. Właśnie wtedy, kiedy tak leżeliśmy w ubraniach obok siebie,  uświadomiliśmy sobie z całą ostrością, że im człowiek ma w sobie więcej kultury i szlachetności, tym więcej cierpi."



"(...) uświadomiłem sobie, że ani prostak, ani mędrzec nie są w stanie dociec, co tak naprawdę siedzi we wnętrzu drugiego człowieka. Bo jego dusza to rzeczywiście mroczny, pełen nieodgadnionych tajemnic, ciemny las."

"Stałem przez jakiś czas nad tą przepaścią i wpatrywałem się dosyć długo w jej kamieniste wnętrze porośnięte drobnymi krzewami i dziwnie wyglądającymi bladymi chwastami. Od wielu już wieków - myślałem pełen melancholii - istnieje dobrze wypróbowany sposób rozwiązywania trudnych problemów. Wystarczy, abym podszedł o jeden krok dalej w pobliże tej czeluści i następnie wykonał odpowiedni ruch. Moje ciało zostałoby w ciągu jednej sekundy roztrzaskane o potężne, ostre głazy leżące kilkadziesiąt metrów niżej. A moja udręczona dusza, lekka jak piórko, nareszcie pozbawiona raz na zawsze tych strasznych trosk, uleciałaby do nieba."

"Nie darmo mędrcy twierdzą: "rozwaga czyni nas tchórzami". Im bardziej staramy się być mądrzy i roztropni, tym większa bojaźń i trwoga napływa do naszych zajęczych serc."

"Pomyślałem sobie, że każdy mieszkaniec Ziemi powinien od czasu do czasu popatrzeć choćby przez chwilę na owo rozgwieżdżone, pełne tajemniczych galaktyk niebo, a szybko uświadomi sobie, jak bardzo śmieszną istotką jest człowiek."  

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
autor - Jan Stasica

Kij ma zawsze dwa końce

Przez lata obserwacji nauczyłam się, żeby nie oceniać ludzi z góry. A tym bardziej nie oceniać i potępiać ich po tym, co usłyszę od innych. 

Bardzo często zdarza mi się, że ktoś opowiada historię kuzynki brata sąsiadki swojej babci. I w zależności od tego, z kim łączą go bliższe relacje, po tego stronie staje. Żeby lepiej zobrazować sytuację, zaprezentuję przykład. 



Jest sobie małżeństwo z 20-letnim stażem. I nagle na jaw wychodzą jakieś dziwne fakty z ich życia, które powodują, że małżeństwo rozpada się. I teraz wszyscy od strony Pana opowiadają historie, że ta żona to była taka głupia i wariatka, że ciągle krzyczała po mężu, wiecznie za nim wydzwaniała jak się spóźniał z pracy do domu, robiła mu awantury i w ogóle była taka zazdrosna. 

Z kolei znajomi od Pani komentują sytuację w ten sposób, że jej mąż to drań, nigdy nie wracał z pracy prosto do domu, nie odbierał od żony telefonów, gdy coś złego działo się w domu, a zamiast interesować się dziećmi, wolał spędzać czas z kolegami. 

Dlaczego w takich sytuacjach nikt nie próbuje nawet postawić się w roli którejś z tych osób? Czy kiedykolwiek przyszło im na myśl, że żona może mieć złe doświadczenia z poprzedniego związku, gdzie jej chłopak zginął w wypadku wracając z pracy, i dlatego teraz tak panicznie się boi? Czy próbują zastanowić się, w jak wielkim lęku żyje owa Pani i jak bardzo musi kochać obecnego męża? Czy pomyśleli, że awantury wynikają z tego, że nie potrafią porozmawiać o swoich problemach i im sprostać? 

I w drugą stronę - czy ludzie od strony Pani zastanowili się, że mąż nie wraca do domu, bo łapie wszystkie możliwe fuchy, żeby jego dzieci miały lepsze życie? Czy pomyśleli, że nie o wszystkim mówi swojej żonie, żeby oszczędzić jej i tak już wielu zmartwień, i woli pewne sprawy wziąć na swoje barki? Czy nie wpadli na pomysł, że po wielogodzinnej pracy i borykaniu się z rodzinnymi problemami chce trochę ochłonąć i spotkać się z kolegami, żeby nie zwariować będąc w ciągłym napięciu?

"na krańcach nieporozumień
gdy stro­ny brną w zaparte
da­leko do trzeźwe­go myślenia
bo roz­droża mają włas­ne racje

połowiczne starania
dzielą za­miast łączyć

pa­miętaj że zawsze
kij ma dwa końce"

Z pewnością sama nie raz byłam bohaterką takich historii. Ludzie krytykowali mnie, że np. jestem jakaś  "inna" i zdziwaczała, bo nie poszłam ze swoim facetem na komunię chrześniaka. Szkoda, że nie wiedzieli, jak wielki towarzyszył mi wtedy lęk i jak przez kilka dobrych tygodni cierpiałam i zadręczałam się z tego powodu. Nie było to moje "widzi mi się". Nie miałam na to wpływu.  

Dziś, gdy słyszę takie i podobne historie opowiadane przez innych, w których potępia się i krytykuje jedną ze stron, od razu, stanowczo i bez zastanowienia reaguję. Sugeruję, żeby postawić się w sytuacji każdej ze stron. Ale i tak nie to jest najważniejsze. Kluczem w tego typu opowieściach jest fakt, że jest to życie innych, które nie powinno nas w ogóle interesować. Nikt nie wie, jak naprawdę jest między tymi ludźmi, co się między nimi wydarzyło, jakie mają życiowe doświadczenie. Wszystko, co do nas dociera, jest tylko półprawdą, pogłoskami, plotkami i domysłami innych. Dlatego błagam Was, nigdy nie oceniajcie nikogo z góry, zawsze spróbujcie postawić się w jego sytuacji. A najlepiej, to nie interesujcie się życiem innych wcale... Tak będzie najzdrowiej. Dla wszystkich.