Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

"Jak miło spędzić czas" Jenny Eclair

Kolejna pozycja z mojej biblioteczki. Luźna, zabawna historia kilku rodzin powiązanych ze sobą romansami. Wbrew temu, co mówi nazwa, nie jest to poradnik.

"Był taki czas, gdy szok wywołany jego odejściem zmienił jej serce w siekaną wątrobę, kiedy wchodząc do domu odnosiła wrażenie, że została okradziona."

"Jakby to nazwać? (...) spotkanie, w czasie którego doszło do wymiany płynów organicznych."

"Młodość i uroda to nie jedyne rzeczy, które niełatwo utrzymać (...). Im jesteś starsza, tym trudniej o optymizm."




"Czas leczy rany, jak mówią, i tak jest w istocie, ale to trochę tak, jakby amputowali ci nogę. Na kikucie tworzy się nowa, błyszcząca skóra, jednak noga nie odrasta i musisz się nauczyć skakać na tej, która ci została."

"Nigdy nie krytykuj sposobu prowadzenia mężczyzny, jego orientacji w terenie, włosów, krawata, zdolności do majsterkowania i do seksu oralnego, ukochanej drużyny piłki nożnej czy jego dzieci."

"Przestań wreszcie - błaga swój umysł. - Zapomnij o tym. Ale to nie znika. W głowie Niny powstał swego rodzaju strup, a ona nie potrafi przestać go skubać."

Daily holiday blog 11 ||Wakacje z nerwicą 18'|| Powrót do domu

O dziwo spałam dzisiaj dobrze, chociaż martwiłam się, że nie będę mogła spać. Rano było trochę stresu, więc starałam się go zagłuszyć pracą - zrobiłam śniadanie, popakowałam resztę rzeczy, pozamiatałam mieszkanie, wyniosłam śmieci.

W końcu nadszedł ten moment - zapakowane do samochodu musimy ruszyć w drogę. Na pierwszy ogień poszłam ja - jako kierowca. Nastawiłam nawigację na popularne jedzenie z grilla przed Bydgoszczą. Było sporo stresu i lęku, ale po 3 godzinach dojechałam (bez leków, bez zamiany i bez postoju). Następnie kierunek Bydgoszcz. Za wszelką cenę chciałam uniknąć autostrady. Boję się jej głównie dlatego, że nie ma możliwości ucieczki. Czuję się zamknięta pomiędzy jednym ogrodzeniem, drugim ogrodzeniem, a kolejnymi zjazdami lub MOP-ami, oddalonymi o średnio40 km. W Bydgoszczy utknęłyśmy w korkach. Znów lęk i stres. Po kilkudziesięciu minutach wyjechałyśmy z miasta i dalej kierowałyśmy się na tzw. starą drogę. Niestety stało się to, czego najbardziej się obawiałam - wypadek i potężny korek. Droga zablokowana w obu kierunkach. Kolejny napad lęku. Myślę sobie - spokojnie, zawrócę i pojadę z powrotem do Bydgoszczy. Lepsze to, niż stanie w korku. Niestety policjant wybił mi ten pomysł z głowy. Kolejna fala lęku. Po godzinie korek zaczął się delikatnie przesuwać w kierunku objazdu. Podjechałyśmy ok. 300 m, wjechałyśmy na most, i dalej koniec, nic się nie rusza. Za to droga w przeciwnym kierunku była przejezdna. Co prawda znów oddaliłybyśmy się w nieznanym kierunku, ale wciąż była to lepsza opcja niż stanie. Na telefonie miałyśmy już tatę, który wyszukiwał nam, dokąd ta droga poprowadzi i jak z niej wyjechać w dobrym kierunku. Niestety, Antykonformistka nie może spokojnie, normalnie wrócić z wakacji, zawsze muszą mi towarzyszyć sytuacje lękowe. Tym razem trafiłyśmy na zamkniętą drogę z powodu transportu jakieś dużej maszyny. Aaaaa. Tyle dobrze, że w tym wypadku stałyśmy "tylko" 20 min. 




Po ciężkich przebojach stwierdziłam, że mój limit lęku na dziś został wyczerpany i jedziemy na autostradę, żeby nadrobić trochę czasu. Cały czas towarzyszyło mi napięcie i obawa, że znów trafimy na korek, ale na szczęście napięcie nie było paraliżujące. Dojechałyśmy A1 przed Łódź i kolejna przeszkoda - przez dobre 30 min. jechałam w oberwaniu chmury. Nie było  widać totalnie nic. Wycieraczki pracowały na max, drogą zaczęła płynąć rzeka, spod tirów unosiły się ponad 2-metrowe rozbryzgi wody. Do najbliższego MOP-u 10 km, zatrzymać się nie można, bo zaraz ktoś w ciebie wjedzie. Masakra, w życiu czegoś takiego nie przeżyłam. Po przejechaniu tego odcinka bolały mnie wszystkie mięśnie od spinania, nie mówiąc już o tym, jak się spociłam ze stresu. 



Ale to jeszcze nie koniec. W drodze do domu napotkałyśmy jeszcze jakieś 4 zatwardzenia, spowodowane robotami drogowymi i zwężkami. Tyle dobrze, że tam już nie stałyśmy, tylko posuwałyśmy się w tempie ślimaka. Ale lepsze to, niż stanie. 

W końcu, po 12 godzinach jazdy, dotarłyśmy do domy. Wymęczone jak cholera. Ale jest kolejny sukces - przejechałam jako kierowca całą trasę. Pierwszy raz w życiu zrobiłam tyle kilometrów, tak daleko, po nieznanych drogach. Lęk dał się we znaki, ale nie na tyle, żeby zamienić się z mamą. Chyba muszę się już przyzwyczaić, że jadąc nad morze będą wypadki i będę stała w korkach. Za każdym razem. 

Krótko podsumowując, jestem z siebie i mamy dumna, że same pojechałyśmy nad morze. Jestem też zadowolona z siebie, że w czasie urlopu łyknęłam tylko jedną tabletkę, i to w drodze nad morze. Teraz czeka mnie ogrom pracy i nadrabianie zaległości. Jutro zapomnę już, że byłam na wakacjach.



Daily holiday blog 10 ||Wakacje z nerwicą 18'|| To już jest koniec...

Rano wstałam pierwsza i - żeby nie marnować czasu - pojechałam SAMA na rowerze do sklepu (ok. 600 m). O dziwo bardziej się stresowałam tym, że spotkam syna od szefa (tak, dziś też jechałam w t-shircie-piżamie), niż tym, że jadę sama do sklepu. Sukcesik. 

Po śniadaniu poszłyśmy na plażę. Pogoda była piękna, idealne pożegnanie na dzień przed wyjazdem. Po kilku godzinach plażowania zdałam sobie sprawę, że za chwilę moja psiura po raz ostatni wejdzie do morza i wytarza się w piasku. Być może po raz ostatni w swoim życiu. Na samą myśl kłuje mnie w sercu :( Nawet nie wiecie jak ciężko mi z tą myślą. Tak bardzo bym chciała móc za rok znów z nią tu przyjechać. Ale ona nie staje się młodsza. A jej "ostatni raz" prędzej czy później musi się wydarzyć. Jakie to przykre, że pieski żyją tak krótko :(



Na obiad na leniucha zamówiłyśmy pizzę do domu. Potem ostatni spacer po mieście, zakup pamiątek, ostatni goferek i pakowanie... 

Daily holiday blog 9 ||Wakacje z nerwicą 18'|| Koncert i (nie)spodziewane spotkanie

Rano pogoda zapowiadała się obiecująco. Poszłam więc szybko z ciocią do sklepu po śniadanie (w koszulce, w której śpię, żeby nie marnować czasu na przebieranie się). Potem szybko na plażę, póki świeci słońce. Niestety do godz. 16 słońce wychodziło dosłownie na parę minut i zachodziło za ciężkimi chmurami na kolejne 30 min. Ale przynajmniej poleżałam i nadrobiłam zaległości w lekturze książek

Po plaży poszłyśmy na obiad. Im dalej oddalałyśmy się od mieszkania, tym bardziej bałam się gdziekolwiek usiąść, a apetyt mi mijał. Na szczęście zdecydowałyśmy się na jedzenie na wagę, więc nie trzeba było czekać. Idealnie dla mnie. 

Po obiedzie mama i ciocia chciały iść do kościoła, żeby nie musiały iść w niedzielę. Więc znów potraktowałam to jako ćwiczenie dla mnie na zmaganie z nerwicą. Stałam zaraz przy drzwiach (otwartych) i wiedziałam, że wystarczy jeden duży krok, aby znaleźć się poza kościołem, a mimo to lęk towarzyszył mi całe 40 min. Ze 4 razy byłam już gotowa się wycofać. Ale wytrzymałam, więc jest sukces. 

Na plaży, w ramach festiwalu "Media i sztuka" odbył się koncert Patrycji Markowskiej. Uwielbiam muzykę na żywo, więc i tam nie mogło mnie zabraknąć. Stałam w tłumie ludzi i nie działo się nic. Nic z moim lękiem. Widocznie wyczerpałam swój limit już w kościele. Który to już sukces? 



W drodze powrotnej do mieszkania spotkałyśmy syna mojego byłego szefa. Jakby tego było mało, to obecnie prowadzę z mamą firmę jego i jego dwóch braci. Na dokładkę dodam, że ich firma znajduje się 200m od mojego domu i tam się w zasadzie nie spotykamy, za to spotkaliśmy się 700km od domu. Super. 

Jest mi ciężko na duszy, że jutro już ostatni dzień pobytu nad morzem. Nie potrafię ująć w słowa tego, co czuję i jakie emocje mi towarzyszą. 

Popatrz jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
Człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi, że jest jakiś sposób.
Chciałbym coś wiedzieć teraz na pewno,
to moja udręka, to jej sedno.
Wiem tylko, że wszystko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
To nie ściema,
każda historia ma swój dylemat.
Ma swój początek i koniec jak poemat,
nowy temat, kreci i nęci, a później umiera.
Nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie
jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.
Dobre momenty, jak fotografie,
zbieram w swej głowie jak w starej szafie.

Daily holiday blog 8 ||Wakacje z nerwicą 18'|| Piątek trzynastego

Pogoda nadal deszczowa. Ale mi to nie przeszkadza. Po porannym spacerze po plaży wszystkie byłyśmy mokre, ale tylko ja szczęśliwa :) Ciężko jest mi się dopasować do innych, jestem apodyktyczna. Ciągle słyszę "jeszcze nie idziemy, bo będzie padać", albo "poczekaj aż się serial skończy", a jak już wyjdziemy, to narzekają, ze pada deszcz. Cholera, jakby nie oglądały serialu to deszcz by nas nie złapał! To tylko jeden z przykładów, których mogę podać mnóstwo. Po prostu im mniejsza ekipa, tym lepiej dla mnie. 

Jedzenie obiadów idzie mi coraz lepiej :) Po późnym obiedzie poszłyśmy na spacer i na rozpoczynający się dziś festiwal "Media i sztuka". Na początku weszłam z ciocią do namiotu. Ciocia miała telefon i musiała wyjść. Zostałam sama w tłumie ludzi. Nie było najgorzej i jak na mnie to wytrzymałam długo. Sukces. Był krótki koncert muzyki symfonicznej. Delektowałam się dźwiękami wydobywającymi się z instrumentów, ale standardowo musiałam się wkurzyć. Ludzie, zamiast skupić się na koncercie, jak zwykle powyciągali swoje smartfony i robili zdjęcia i filmy. Jeszcze rozumiem młodych, bo to choroba cywilizacyjna, na którą nie ma szczepionki, ale starzy ludzie? Szok. Miałam ochotę porozwalać im te telefony. Potem wrócą z wakacji i będą zadręczać znajomych "fantastycznymi" filmikami, których sami nigdy więcej nie obejrzą. Nie mówiąc już o tym, że zasłaniali widok innym.




W dalszej szczęści festiwalu była rozmowa z Lechem Wałęsą. Bardzo chciałam na tym być. Broń Boże nie ze względu na sympatię do niego, ale chciałam zobaczyć go na żywo, jego gestykulację, sposób wypowiedzi, całą tę oprawę. Ale niestety mama i ciocia to zagorzałe Psiory i za nic w świecie nie chciały się tam pojawić. To straszne, jakie ludzie potrafią mieć klapki na oczach. Dlaczego nie chcą spojrzeć na nich jak na ludzi, na człowieka, tylko zatwardziale się buntują, bo jest z wrogiej partii. Tragedia i wstyd. Ja nie jestem za nikim. Pozytywnie oceniam to, co mi się podoba, a krytykuje to, co uważam za złe. I gówno mnie obchodzi, czy ktoś jest z PiS-u, PO, czy innego ugrupowania. Doceniam i szanuję każdego za to, jakim jest człowiekiem, a nie za to, jaki wykonuje zawód. Wracając do tematu - udało mi się tylko ok. 5 min poobserwować byłego prezydenta, ale za to zobaczyłam z bliska Michała Olszańskiego, którego program "Magazyn ekspresu reporterów" lubię oglądać. Chciałabym jeszcze zobaczyć prowadzących "Szkła kontaktowego", które oglądam prawie codziennie, ale nie wiem czy uda mi się namówić mamę i ciocię do pokazania się pod szyldem TVN24... Jak się wkurzę, to pójdę sama mimo, że festiwal odbywa się na drugim końcu miejscowości ;)



Na plaży znów zawarłam przelotną znajomość. Szok! Tyle ludzi to ja w ciągu całego życia nie poznałam, hahaha :) I to nie ja rozpoczynam konwersację. Ciekawe, co się we mnie zmieniło, że ludzie do mnie zagadują, czego kiedyś nie robili. Może to moja mina? :P 

Dziś w telewizji śniadaniowej powiedzieli, że Bałtyk potrafi leczyć, gdyż jod zmniejsza poziom hormonu stresu - kortyzolu. I wreszcie wszystko jasne! Już wiadomo, czemu tak dobrze się tutaj czuję :)

Wracając wieczorem do mieszkania miałyśmy nieprzyjemną sytuację. Stałyśmy z psiakiem pod jedną z budek. Nagle usłyszałam pisk i skowyt. Okazało się, że mój psiak chwycił w zęby jakiegoś małego kundla, który wyglądał jak koto-szczur. Nic więc dziwnego, że mogła się pomylić. Właścicielka psa zaczęła się na nas drzeć na cały regulator, ludzie zatrzymywali się i patrzyli na akcję. Mały szczur po krótkim locie w powietrze skomlał, a jego pani całowała go, a w przerwie między pocałunkami dalej darła się po nas "jak Pani pilnuje psa!". W końcu nie wytrzymałam i krzyknęłam do mamy, żeby nie zniżała się do poziomu rynsztoku i nie wchodziła w dyskusję z tą babą, po czym poszłyśmy. Jej mąż jeszcze coś krzyczał za mną, że ze mną to na pewno nie będzie rozmawiał (znów wzięto mnie za dziecko, cóż). Trochę nas to zdenerwowało. Nie widziałam całej tej sytuacji, bo psa trzymała mama. Wiem tylko, że mój pies siedział, a szczur do nas podszedł. Więc czyja to była wina? Niestety nie potrafię obiektywnie ocenić. Nie mniej jednak codziennie mijamy kilkanaście psów i jakoś żadnego nie potarmosiła. Więc albo wyczuła wredotę jego właścicieli, albo sam do niej podszedł, albo rzeczywiście pomyliła go z kotem. Tak czy siak nie powinna nikogo gryźć, tym bardziej, że należy do łagodnej rasy, a kilka minut wcześniej przytulał się do niej roczny chłopczyk. Mam tylko nadzieję, że więcej już ich nie spotkamy.



Daily holiday blog 7 ||Wakacje z nerwicą 18'|| Dobry uczynek

Pogoda nas nie rozpieszcza, jak to nad polskim morzem. Do południa byłyśmy na małych zakupach, a potem leniuchowałyśmy czytając książki, robiąc maseczki i malując paznokcie. Takie tam babskie sprawy haha :) 

Po południu poszłyśmy na spacer i gofry oczywiście :) Wstąpiłam na kiermasz po książkę, a wyszłam z trzema. Na ulicy siedziała kobieta z ok. 3-letnią córką. Widać było, że są biedne. Kobieta grała na akordeonie. Żebrały. Większość ludzi przechodziła obojętnie. Co jakiś czas ktoś wrzucił złotówkę, może dwie. Obserwowałam je stojąc w kolejce w piekarni. Trudno było określić, czy to Polki, Cyganki czy Rumunki. Postanowiłam, że kupię im po drożdżówce. Gdy już płaciłam zobaczyłam, że jedna kobieta kupiła dziewczynce loda. Trochę mnie to speszyło, pomyślałam, że inni powiedzą, że kupiłam te drożdżówki, bo zobaczyłam, jak ktoś inny robi podobny gest. Dałam je więc mamie, żeby przekazała je. Teraz to nie ważne, kto co pomyślał. Ja zrobiłam dobry uczynek.



Wracając do mieszkania złapał nas deszcz. Moi stali czytelnicy wiedzą, że dla mnie nie ma wczasów bez przechadzki w deszczu. Mama z ciocią wróciły do mieszkania, a ja z psiurą poszłam na spacer po plaży. Sama! Kolejny sukces :) Przedwczoraj zawarłam przelotną znajomość z jednym małżeństwem, dziś z całą rodziną. Przedmiotem rozmowy był oczywiście pies :) Dlaczego o tym wspominam? Bo nie jestem osobą otwartą na nowe znajomości. Jestem raczej cicha i nieśmiała. Gdy ktoś do mnie podchodzi odwracam wzrok, żeby tylko do mnie nie zagadał. Jeśli już muszę porozmawiać z obcym, to język mi się plącze albo w głowie staram się dobierać odpowiednie słowa, a w efekcie palnę jakąś gafę*. Albo mówię tylko "no", "tak". I gadka o pogodzie. Typowy introwertyzm. Ale tutaj, w moim azylu, jest zupełnie inaczej. Tutaj nie mam problemu z poznawaniem ludzi i z rozmową. Nie krępuję się. Z chęcią wdaję się w dyskusję i opowiadam o swoim psie (jeszcze nie dojrzałam do tego, żeby opowiadać o sobie). Jeszcze jeden sukces.



*I tak nic nie przebije mojej mamy, która - zaczepiona przez turystę na moście i zapytana o nazwę rzeki - powiedziała, że pod mostem przepływa rzeka Świnia. W rzeczywistości chodziło o Wieprzę :)

Daily holiday blog 6 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | Wizyta w Aquaparku

Dzisiejsze prognozy - podobnie jak wczoraj - pokazywały deszcz. Jednak tym razem nie dałyśmy się zwieść "przepowiedniom" i poszłyśmy na plażę z całym ekwipunkiem. Przez 3 godziny na zmianę wychodziło słonko i chowało się za chmurami. Psina uparła się, ze musi upolować łabędzia i wypłynęła daleko w morze, podnosząc nam trochę poziom kortyzolu. Po trzech godzinach przegoniła nas z plaży burza. 

Długo leniuchowałyśmy w mieszkaniu, a potem poszłyśmy na obiad do najbliższej knajpy. Pamiętając ostatnie znów towarzyszył mi lęk, ale tym razem nie wstałam od stolika. W czasie posiłku zadzwonił tata, więc przegadałam z nim cały obiad i lęk rozszedł się po kościach. 



Po obiedzie odwiedziłyśmy aquapark. Kilka razy dopadł mnie lęk związany z brakiem możliwości ucieczki, a także z gorącem, duchotą, brakiem tlenu i wszechogarniającym zapachem chloru. W napadach lęku zaczynałam pływać, co trochę pomogło. Potem postanowiłam dać prztyczka w nos nerwicy i poszłam na 2 zjeżdżalnie, sama! Buło super dopóki nie napiłam się wody nosem :) Na zamknięte rury nie odważyłam się iść, ale i tak jestem zadowolona ze swojej "odwagi". Ciocia panicznie boi się wody, nawet tej, sięgającej do kolan. Może głupio to zabrzmi, ale myśl, że ktoś inny boi się bardziej niż ja (nie ważne z jakiego powodu) były budująca i dodawała mi odwagi. 



Wieczorem bałam się zasnąć, bo w kuchni znalazłam... karalucha! Mam nadzieję, że pojawił się w mieszkaniu przypadkowo...

Daily holiday blog 5 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | Pogoda płata nam figle

Według wszystkich prognoz pogody miało dziś od rana padać i być pochmurno. Nie śpieszyłyśmy się więc ze śniadaniem, a po kawie poszłyśmy na spacer po plaży. I co? Piękna pogoda, ludzie plażują, opalają się i kąpią w morzu. Wkurzyłam się. Wiedziałam, że gdy wrócę do mieszkania po cały ten sprzęt, stroje kąpielowe, picie dla psa, itp., to słońca już zajdzie. W związku z tym kupiłyśmy na pocieszenie kilka rodzajów ciasta i zjadłyśmy wraz z pyszną kawą. A potem relaks aż do wieczora. Na zmianę czytałam książkę, pisałam posty na bloga ( ;) ) rozwiązywałam obrazki logiczne i robiłam diamond painting.

Na kolację zszamałam wielkiego kebabsa i doprawiłam gofrem z bitą śmietaną i owocami. Mniam. Jedząc przy porcie sprawdzałam na telefonie ceny apartamentów na sprzedaż z widokiem na morze. Kiedyś będzie mój! :)


Do małych sklepów wchodzę tu sama bez problemu. Nie ma lęku. Z dużymi jest trochę gorzej, ale i tak lepiej niż w domu. Ogólnie czuję się swobodniej. Po wielu miejscach mogę poruszać się samodzielnie.



Wrócę na chwilę do śniadania - jadłyśmy przy telewizji śniadaniowej w tle. Jednym z tematów była potwierdzona informacja, że singielki są zdrowsze i więcej korzystają z życia, niż kobiety w związkach. W końcu jakiś plus samotności! :)  

Daily holiday blog 4 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | Zamek Książąt Pomorskich

O 4 nad ranem miałam pobudkę - trzeba wyprowadzić pieska. Obeszłam z nią w piżamie budynek i wróciłam do łóżka. Po drzemce pojechałam z mamą na rowerach do sklepu po śniadanie. Pogoda nie była dziś najlepsza, więc po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić miasto oraz Zamek Książąt Pomorskich. Mama została z psem na dziedzińcu, a ja z ciocią zwiedzałam komnaty zamkowe. Standardowo pojawił się lęk - kręte schody, brak możliwości odwrotu - ruch odbywał się w jednym kierunku i żeby wyjść, trzeba było obejść wszystkie komnaty. Przez to niewiele udało mi się zobaczyć, przeczytać, dowiedzieć. Ale jest kolejny plus, bo dotrwałam do końca i nie spanikowałam.



Potem spacerowałyśmy trochę po mieście - chociaż do mieszkania było ok. 4 km, to lęk się pojawił. Bałam się nowego miejsca, nowej sytuacji, chciałam wrócić do mieszkania. Ale to były tylko dręczące myśli. 

Później pospacerowałyśmy po plaży i poszłyśmy na obiad. Stres standardowo był, chociaż stołówka była blisko mieszkania a na jedzenie praktycznie nie trzeba było czekać. Ciężkie to dla mnie, bo uwielbiam jeść, a nie mogę się tym w pełni cieszyć.



Wieczorem pojechałam z mamą na rowerach nad jezioro Kopań. Piękna trasa rowerowa między jeziorem a morzem. Byłam zachwycona. Postanowiłam, że muszę "spiąć dupę" i w przyszłym roku przejadę całe polskie wybrzeże na rowerze. Będzie dużo lęku, ale i pięknych, ukochanych widoków i satysfakcji. Najwyższa pora spełnić kolejne marzenie! 

Daily holiday blog 3 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | To co tygryski lubią najbardziej

Dzisiejszy dzień nie zaczął się dla mnie najlepiej. Śnił mi się mój ex ze swoją nową dziewczyną. Obudziłam się z lekkim lękiem.

Pogoda była dziś piękna (z wyjątkiem chłodnego wiatru), więc mogłam się zrelaksować z książką na plaży. Mogłam, ale tego nie zrobiłam, bo towarzyszył mi lęk. Nie był specjalnie duży, ale mnie dręczył. No i po co? Jak już minął, to rozbiła się koło nas kolonia i relaks znów został odłożony na później.

Po plażingu poszłyśmy na obiad do knajpki oddalonej o jakieś 300 m od naszego mieszkania. Ludzi było bardzo dużo i stanie w kolejce do złożenia zamówienia trochę mnie rozregulowało. Sprawę pogorszył fakt, że na jedzenie trzeba było czekać ok. 40 min. Apetyt mi minął i w głowie szukałam już wyjść awaryjnych. W końcu zabrałam psa i poinformowałam, że idę go odprowadzić do mieszkania. Napięcie nadal było. Czekałam na telefon od mamy, że jedzenie jest już na stole. W głowie ciągle pojawiały się dziwne myśli, np. żeby wzięły mi obiad na wynos, bo mój lęk nigdy nie zniknie. Jednak odważyłam się i wróciłam do knajpy. Początek posiłku był trudny, ale w miarę jak ubywało mi z talerza, napięcie i lęk mijały. Potem standardowo sjesta przed wieczornym wyjściem na przekąski.

Mam dziś gorszy dzień, trudno, zdarza się każdemu, nie jestem wyjątkiem. Mam tylko nadzieję, że jutro będzie lepiej. Ba, jakie jutro - już dziś, jak pójdziemy wieczorem na miasto! W końcu morze, plaża, słońce i gofry tworzą specyficzny klimat. To jest to, co lubię najbardziej i na co czekam cały rok! :)

Aktualizacja:

Wieczorem poszłyśmy do kościoła. Lęk był spory, mimo, że stałam z mamą na zewnątrz. Wierciłam się niemiłosiernie, ale wytrzymałam. Potem poszłam przełamywać kolejny lęk - wejście na latarnię. Nie było to aż takie wyzwanie jak w zeszłym roku - nie musiałam stać godzinami w kolejce, ruch był obustronny, a latarnia niższa. Jednak po wyjściu na górę pojawił się lęk wysokości. Oswoiłam go, opanowałam. Nerwica vs Kasia 0:1.



Zapomniałam opisać jedną sytuację, którą zaobserwowałam na plaży. Jak już wspomniałam, koło nas była kolonia. Dziewczyny w wieku 14-17 lat, młode, "soczyste", talie już ukształtowane, biusty wyrośnięte. Nagle patrzę, a ich opiekunem był ok. 24-letni, przystojny, wyrzeźbiony chłopak. Dziewczyny co chwilę się do niego wdzięczyły wypinając piersi do przodu lub zginając się niby to w celu naciągnięcia ścięgien. W pewnym momencie słyszę taki oto dialog (dziewczyny wyszły właśnie z wody):
- I jaka woda? - zapytał opiekun.
- Gorąca! - odkrzyknęła jedna z dziewczyn, śmiejąc się i wykręcając włosy.
- Gorąca i mokra jak Ty - szybko odpalił opiekun. Chwila konsternacji, zorientował się, co i do kogo powiedział, po czym dodał - nie no, taki żart.

Może to trochę seksistowskie, ale czy oby na pewno młody, przystojny chłopak jest odpowiednią osobą na opiekuna kolonii? Ciekawe co na to rodzice dziewcząt. Chłopak ma frajdę, tyle młodych lasek, jest na co popatrzeć. Wiedział co robi udając się na kurs opiekuna kolonii. Ciekawe czy już coś zaliczył. 



Daily holiday blog 2 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | Zmarzłam!

Dziś o 4 nad ranem obudził mnie pies, więc musiałam wyjść z nim na siku. Po powrocie wskoczyłam do łóżka i spałam do 8.30, kiedy to tata obudził mnie telefonem - zostawiłam mu pod opieką firmę, więc nie mogę być na to zła :)

Po śniadaniu poszłyśmy na plażę, bo pogoda była w miarę ok. Oczywiście po dojściu nakłębiły się chmury i słonko wyszło może na 15 minut. Do tego wiał lodowaty wiatr. Nie mniej jednak zdążyłam uciąć sobie małą drzemkę i trochę poczytać. Jak już porządnie zmarzłyśmy, jak to nad polskim morzem bywa, to odniosłyśmy rzeczy do pokoju i poszłyśmy szukać czegoś na obiad. Najpierw weszłyśmy na stołówkę w ośrodku kolonijnym, ale hałas był tak niewyobrażalny, że przeszedł nam apetyt. Poszłyśmy do centrum i w pierwszej lepszej knajpce zamówiłyśmy pierogi. Tym razem obeszło się bez większego lęku.





Na plaży nachodziły mnie myśli "jak cudownie jest być w swoim miejscu na ziemi", a zaraz potem "pamiętaj o nerwicy, jesteś daleko od mieszkania, zacznij się bać!" ale skutecznie przekierowałam swoje myśli na inne tory.

Następnie poszłyśmy na zakupy do Stonki. Horror! Kto choć raz był w szczycie sezonu, w centrum nadmorskiej miejscowości w jednym z marketów, ten wie o czym mówię. O dziwo, mimo tłumów i nawracających myśli o panice, nie dopadł mnie lęk. Kolejny wakacyjny sukces. 

Popołudnie spędziłyśmy na spacerowaniu po plaży i szamaniu zapiekanek :)

Daily holiday blog 1 ||Wakacje z nerwicą 18'|| | Spontan!

Ostatnie dni były dla mnie ciężkie pod kątem "rozkmin". Od kilkunastu lat co roku jestem nad moim ukochanym morzem. Nie miałam zamiaru przerywać tego w tym roku. Ale piesek już starszy i po 2 operacjach, ojciec wrócił z sanatorium i nie dostanie już urlopu, kuzynka w 6 miesiącu ciąży boi się jechać w tak długą podróż, a same z mamą nigdy nie jechałyśmy tak daleko (prowadząc samochód). Myślałam, myślałam i wymyśliłam. W moim życiu są 2 osoby, na które mogę bezwarunkowo liczyć w każdej sytuacji - mama i jej siostra, a moja ciocia. Więc postanowiłam, że w ramach wdzięczności zabiorę ciocię na wakacje. W końcu po to pracuję cały rok, żeby we wakacje obowiązkowo odwiedzić polskie morze! :) 

Sytuacja wyglądała tak, że 3 lipca zebrałam ekipę (weterynarz powiedział, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby psina jechała), 4 lipca zarezerwowałam nocleg, a dziś jestem już nad morzem :) Oczywiście nerwica dała o sobie znać, a jak!

Zacznę od tego, że już od 2 lipca nie spałam. Lęk i niepokój towarzyszyły mi każdej nocy. Do tego dręczyła mnie myśl, że prawdopodobnie są to już ostatnie wakacje nad morzem z moim pieskiem :( Ale póki co staram się o tym nie myśleć i staram się sprawić, żeby jak najwięcej wykorzystać nasz wspólnie spędzony czas w tym miejscu. 



Pod względem nerwicy najlepiej czuję się wieczorem i w nocy, a najgorzej rano. Wyjechaliśmy z domu o 2:30 w nocy, po 40-minutowej drzemce. Tylko tyle udało mi się zmrużyć oko. Startowałam ja, podekscytowana. Lubię prowadzić samochód, chociaż nigdy nie jechałam tak daleko. Ale było super - śpiewałam sobie ulubione piosnki z akompaniamentem radia i cisnęłam autostradą 140 km/h ciesząc się na widok tego, jak szybko uciekają kilometry. Ciągle myślałam o tym, kiedy pojawi się lęk, można powiedzieć, że na niego czekałam. Sytuacja zaczęła się komplikować po pierwszej pauzie na siku, czyli po ok.  225 km. Ogarnęła mnie panika, że jestem na autostradzie, z której nie mogę natychmiast uciec. Mało tego - nie mogę się nawet zatrzymać, żeby zmienić się z mamą! Najpierw myślałam, że poradzę sobie z tym stanem i minie, więc przesunęłam ewentualną przesiadkę do następnej stacji. Niestety nie pomogło, a wiedza, że kolejny MOP będzie dopiero za 35 km, tylko spotęgowała panikę i lęk. Powiedziałam głośno o moim lęku, napiłam się wody, zjadłam kawałek czekolady i jakoś dojechałam do postoju. Po zamianie miejsc zaczęłam cała drżeć jak w ataku padaczki. Drgawki przechodziły falą od nóg do ramion, a zgrzyt zębów towarzyszył mi przez kolejne kilkanaście kilometrów. Było to bardzo wyczerpujące fizycznie. Zaraz potem pojawił się silny lęk, że jestem daleko od domu i nie mogę natychmiast się w nim znaleźć. Obłęd. Szybko łyknęłam 25 mg hydroxyzyny i czekałam, żeby zaczęła działać. Równocześnie bałam się, że nie zadziała i lęk nie minie. Obłęd do kwadratu.  Widziałam, że mój stres udzielił się mamie, co nie ułatwiało sprawy. Znów zjechałyśmy na postój. Zamówiłyśmy kawę, a potem, żeby rozładować napięcie, zaczęłam biegać po parkingu i okolicy. Gdy biegłam, było lepiej. Gdy się zatrzymywałam, lęk nawracał. Zaczęły dopadać mnie myśli, że nie dam rady, że ten stan nigdy nie minie i będziemy musiały wracać z płaczem (moim) do domu i tłumaczyć się wszystkim, dlaczego wróciłyśmy. Ciągle widziałam przed oczami karetki pogotowia i szpitale, które nie potrafią mi pomóc. I wstyd, nie wiem czemu ale odczuwałam wstyd. Że ludzie będą patrzeć, jak mdleję, jak udzielają mi pomocy, jak przyjeżdża karetka. Moje wizje szły bardzo daleko. Minęło 45 min. od zażycia leku a lęk nie ustawał. Momentami czułam, że oszaleję, bo zapędzałam się w kozi róg bez wyjścia. Brak możliwości natychmiastowego powrotu do domu. 

Przełom miał miejsce, gdy zobaczyłam jezioro. Pomyślałam sobie: "No dobra, mam wyjście - jeśli lęk nie ustanie - wskoczę do jeziora i utopię się". Całkiem serio. To przyniosłoby mi ulgę. Trochę pomogło. Zaczęłam też czytać na głos książkę, co też pomogło, i lek chyba zaczął trochę działać. Przez kolejnych 50 km jechało mi się dobrze (oczywiście już jako pasażer), ale potem zaczął mnie mierzić fakt, że zestresowana mama jechała bardzo wolno. Kilometry nie ubywały, czas dojazdu do celu zamiast się skracać - wydłużał się. Kolejna fala lęku, ale tym razem już łagodniejsza. I minęła szybko. Dojazd do celu po mękach i .... ulga. Ale tylko na chwilę ;)



Po rozpakowaniu się poszłyśmy na plażę i na obiad. Weszłyśmy do centrum, gdzie spotkały nas spodziewane tłumy ludzi. Wybrałyśmy knajpkę, zamówiłyśmy jedzenie. 2 minuty czekania - ok, 4 - zaczęło się coś we mnie dziać, 5 - pojawiła się chęć ucieczki do mieszkania, 7 - poszłam przejść się wzdłuż knajpki żeby rozładować napięcie, 9 - zamówienie gotowe. Ale na tym nie koniec - wiem, że głupio by było teraz wstać i wyjść = brak możliwości ucieczki = lęk. Zaczęłam szybko jeść parząc sobie język i podniebienie, a w głowie buzowały mi myśli, żeby któraś z towarzyszek odprowadziła mnie do mieszkania a jedzenie wzięła na wynos. Tak intensywnie szukałam w głowie możliwości ucieczki, że nim się spostrzegłam, jedzenie już było zjedzone. Potem już spokojny powrót do mieszkania i... zasiadłam (a w zasadzie to zaległam :P ) do pracy, a dziewczyny poszły spać. Tak to jest, jak się nie planuje urlopu, tylko z dnia na dzień wyjeżdża na wakacje :) W między czasie napisałam pierwszą część posta, a resztę dopiszę wieczorem, bo pewnie jeszcze coś będzie się działo :)


Wieczorem poszłam sama z psiakiem na krótki spacer, potem z mamą i ciocią na gofry i lody i w zasadzie więcej nic się nie działo. Zasnęłam błyskawicznie i spałam jak dziecko (nie, nie obudziłam się w nocy z płaczem i pełną pieluchą :P )

Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca tego długiego postu :)