Jak to szybko minęło, dziś już wracamy do domu. Akurat w tym tygodniu zapowiada się upalna pogoda. No trudno. W nocy śnił mi się powrót do szkoły i lęk z tym związany. Rano spakowaliśmy się, z grubsza posprzątaliśmy mieszkanie, oddaliśmy klucze i poszliśmy ostatni raz na plażę, żeby jeszcze skorzystać z pogody. Stres przed podróżą dawał mi się już we znaki. Skwar na plaży nie poprawiał sytuacji, ale przynajmniej mogłam się chwilowo zresetować w morzu.
Jakie trzeba mieć szczęście, żeby na dzikiej plaży wylądował helikopter lotniczego pogotowia ratunkowego? Akurat w dzień wyjazdu, gdzie mój lęk był duży. Czy inni lękowcy też tak mają, że panicznie boją się karetek?
Zbliżała się już godzina 13 i chciałam powoli się zbierać, żeby już nie budować napięcia. Oczywiście z moim ojcem trudno jest się dogadać i musiałam męczyć się jeszcze z 40 min. W końcu obrażony pozbierał się i poszliśmy na obiad. Tu był punkt kulminacyjny całego stresu. Lęk osiągnął poziom max i wydawało mi się, że zarz nie wytrzymam, że rozsadzi mnie, że zwariuję i nic mi nie pomorze. Powiedziałam mamie, że chyba nie doczekam zamówienia i że pójdę na parking po auto i przyjadę po nich. Wtedy ojciec wydarł się na mnie przy ludziach słowami typu "przestań już bo zaraz mnie szlag trafi!". Tak, jakby specjalnie to robiła! Czy on nie rozumie, że ja nie mam wpływu na pojawiający się lęk? Też bym wolała, żeby go nie było! Miarka się przebrała, spięte ciało puściło i polały się łzy. Za obiad podziękowałam i poszłam sama do auta. Szłam wzdłuż głównej drogi i w głowie pojawiały się myśli, czy nie skoczyć pod rozpędzone auto. Wszystkim by ulżyło.
O godz. 14 ruszyliśmy w drogę do domu. Beczałam jeszcze z 60 km, łzy same się lały, nie mogłam ich powstrzymać. A gdybym tak ja zaczęła wypominać ojcu, że wkurza mnie jego cukrzyca, łuszczyca i chore kolano? Ciekawe, czy byłoby mu miło. Boże, co za egoista. Ale może dobrze się stało, bo dzięki temu dalsza podróż mnie nie stresowała. Emocje puściły i w sumie od Malborka jechałam już spokojnie czytając książkę. Fakt, że głowa mi pękała i oczy miałam spuchnięte, ale i tak wolę to niż lęk. W połowie drogi zauważyłam, że mama też uroniła parę łez nad książką. To znaczy mam nadzieję że płakała z powodu historii opisanej w książce (to powieść fantasy, więc trochę mało prawdopodobne), bo w przeciwnym razie moja odraza do ojca urosłaby jeszcze bardziej. Czemu mamy takiego pecha do mężczyzn? Czy wszyscy faceci są tacy... niedorobieni?
Po drodze staliśmy w 2 korkach, co zawsze było moją zmorą i wywoływało duży lęk, szczególnie na autostradach, z których nie da się zawrócić i uciec. Tym razem zatory nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Może dlatego, że wypłakałam się i nie byłam już spięta? Może dlatego, że znałam przyczynę zatorów? (nie były to wypadki, więc ruch posuwał się. Powoli, ale się posuwał). Nie wiem, ale tak czy siak cieszę się, że tak to przeszłam. Współczułam jedynie osobom na przeciwnym pasie ruchu i równocześnie cieszyłam się, że tym razem to nie ja, ponieważ tam faktycznie był wypadek i droga była nieprzejezdna. Tkwili wówczas w 3 km korku nie wiadomo jak długo.
Od śniadania nic nie jadłam, więc korzystając z okazji, że w Częstochowie ojciec tankował, wyskoczyłam szybko do McPaśnika. Nie wiem czy to dlatego, że po 10 godzinach wrzuciłam fast fooda na pusty żołądek, ale brzuch mnie okropnie rozbolał i bolał mnie już w sumie do wieczora.
"Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak nic"
ks Jan Twardowski
Najważniejsza informacja - to moje pierwsze wakacje odkąd sięgam pamięcią, podczas których nie zażyłam ani jednego wspomagacza w postaci hydroxyzyny! W ostatni dzień było blisko, ale udało się!
Wróciliśmy do domu, powrót do szarej rzeczywistości. Tam problemy były takie małe, nic nie znaczące. Po powrocie nagle urosły do wielkich rozmiarów. Tam samotność nie miała dla mnie znaczenia, miałam siłę by walczyć z lękami. Tutaj już martwię się, co będzie dalej, jak to będzie. Zaczęłam stresować się nadchodzącymi wydarzeniami. Jak ja mam się tu odnaleźć? Nie chcę tu żyć. Nie chcę TAK żyć. Najchętniej wyjechałabym nad morze na stałe. Ale z kim? Samą ogarnie mnie paniczny lęk. I jestem bardzo związana z rodziną, nie chciałabym ich zostawiać. Tam czuję, że dałabym radę normalnie pracować, mieszkać, założyć rodzinę. Tam wierzę w siebie. Tutaj moje życie to ciągły strach i niepewność. Co ja mam robić? Co dalej?????
Wróciliśmy do domu, powrót do szarej rzeczywistości. Tam problemy były takie małe, nic nie znaczące. Po powrocie nagle urosły do wielkich rozmiarów. Tam samotność nie miała dla mnie znaczenia, miałam siłę by walczyć z lękami. Tutaj już martwię się, co będzie dalej, jak to będzie. Zaczęłam stresować się nadchodzącymi wydarzeniami. Jak ja mam się tu odnaleźć? Nie chcę tu żyć. Nie chcę TAK żyć. Najchętniej wyjechałabym nad morze na stałe. Ale z kim? Samą ogarnie mnie paniczny lęk. I jestem bardzo związana z rodziną, nie chciałabym ich zostawiać. Tam czuję, że dałabym radę normalnie pracować, mieszkać, założyć rodzinę. Tam wierzę w siebie. Tutaj moje życie to ciągły strach i niepewność. Co ja mam robić? Co dalej?????
0 komentarze:
Prześlij komentarz