Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Nie lubię świąt

Jakoś nie przepadam za świętami. Denerwują mnie te wszystkie przygotowania, sprzątanie, tłumy w sklepach. Nie dopada mnie tzw. "magia świąt", chociaż nie ukrywam, że chciałabym kiedyś ją poczuć.

Czy ludzie naprawdę nie mogą zrobić zakupów wcześniej? Owszem, niektóre świeże produktu trzeba kupować na bieżąco, ale resztę można kupić już na długo przed świętami. Nie byłoby wtedy takiego szaleństwa w sklepach. Ludzie jadą do sklepu i mówią hasła typu "ci ludzie powariowali", "zwariowali, ile tu ludzi, nie mają co robić na święta?", a przecież są jednymi z nich. Zapewne każdy tak mówi, a mimo to idzie na zakupy. Koło się zamyka. Denerwuje mnie też kupowanie prezentów na ostatnią chwilę. Jest to dla mnie niejako przejaw braku szacunku dla osoby obdarowywanej, "bo nie miałem wcześniej czasu". Bzdury na resorach. Wszyscy wiemy nie od przedwczoraj, że będą święta. Co więc stoi na przeszkodzie, żeby prezenty kupić nawet miesiąc wcześniej? Osobiście właśnie tak robię. Oszczędzam sobie tym samym stresu, że prezent nie dojdzie na czas, jest to przemyślany pomysł i nie dokładam ciężaru pracownikom sklepów, którzy czas przedświąteczny chcieliby spędzić w innym miejscu, niż przy kasie. 

Wczoraj piekłam placki. Część dla rodziny, część na zamówienie. W sumie osiem. Super, dla mnie frajda, uwielbiam to robić. Ale od kilku dni w kółko słyszałam tylko:
- zacznij piec wcześniej, bo nie zdążysz,
- a dla kogo ten placek? A ten?
- za chwilę przyszła babcia i to samo - a dla kogo ten placek?
- ciocia - a co to za placek? A dla kogo? Przyjedzie po niego czy zawozisz?
- mogę spróbować? - I pchają mi te paluchy do mas - a z czego zrobiłaś tą masę?
- może ci pomóc?
Tak, pomóżcie mi, wyjdźcie mi z kuchni i zajmijcie się swoimi obowiązkami. 



Gdy po 9 godzinach na nogach skończyłam i wreszcie chciałam się położyć i odpocząć, zadzwonił dzwonek do drzwi. Znajomi rodziców niby wpadli tylko po ciasto, ale zeszło im kilka godzin... Jej gęba się nie zamykała, on non stop puszczał jakieś sprośne filmiki z Youtube, bo dopiero co odkrył Internet w telefonie. Jeszcze wzięli ze sobą psa, który zaczął oblewać nogi od stołu! O zgrozo! Tylko modliłam się, żeby żaden jego włos nie wpadł do ciasta, bo jak lubię psy, to tego bym chyba wyprawiła i leżała na nim przed kominkiem. 

Ding dong! O mój Boże, przyszła kolejna gaduła, żona od wujka. "Zrobicie mi farbę na święta?" Na miejscu mamy powiedziałabym, żeby spróbowała kilka godzin przed wigilią znaleźć wolnego fryzjera. Pi prostu idealny moment. Ale mama jest daleka od opanowania sztuki asertywności. Dla mnie było już tego za wiele. Chciałam wziąć gorącą, relaksującą kąpiel, ale łazienka była zajęta. Jak w Klanie... Wzięłam więc szybki prysznic i zabarykadowałam się w pokoju. Z tego zmęczenia i złości nie mogłam zasnąć. Jestem niewyspana, a w dodatku śniło mi się, że ex powiedział mi, że mnie kocha, po czym uciekł. Jakby tego było mało,zostały mi w spadku obowiązki po mamie, których nie mogła wykonać z racji obsługiwania gości. Czy ludzie nie mają odrobiny rozumu i przyzwoitości? Oczywiście po kilkudniowych porządkach nie było już nawet śladu. Ciekawa jestem ile dostanę w Wigilię życzeń o znalezieniu chłopaka we wszystkich możliwych synonimach tego słowa. I kochająca się rodzinka, która obrabia sobie dupę za plecami, a w święta jest buzi, dupci, lemoniadki. Nie cierpię takiej hipokryzji. 




Cholerna magia świąt




Czy jestem somnambuliczką?

Dla wyjaśnienia, somnambulik to inaczej lunatyk.

W dzieciństwie wiele dzieci miewa epizody lunatykowania. Ja również miałam swoje pierwsze doświadczenie z tym związane w wieku 9 lat. Było to w pociągu w drodze na zieloną szkołę. Podobno w trakcie snu wstałam i zaczęłam szarpać drzwi przedziału wołając, że "muszę siku". Po minucie z powrotem położyłam się na siedzeniu i spałam dalej. Normalnie bym kolegom i koleżankom nie uwierzyła, że taka sytuacja miała miejsce (sama tego nie pamiętam), ale jechała z nami wychowawczyni i to ona opowiedziała mi o tym incydencie.



Druga sytuacja miała miejsce, gdy byłam już dorosła. Miałam ok. 22-23 lata, więc całkiem niedawno. Wiem, że było lato i było mi strasznie gorąco w nocy. Pamiętam, że gorąc mnie obudził. Dalej mam pustkę. Za to rano, gdy się obudziłam, moja "piżama" leżała na środku pokoju, a ja byłam całkiem naga. Mieszkam z rodzicami i nigdy nie zdarzyło mi się paradować na golasa, a tym bardziej spać bez niczego. Zrobiłam to nieświadomie. 

"Łacińskie wyrazy „somnus” (sen) i „ambulare” (spacerować) leżą u źródła pojęcia „somnambulizm”. Słowo „lunatyzm” pochodzi zaś od łacińskiego wyrazu „luna”, oznaczającego księżyc. Jakie to romantyczne na pierwszy rzut oka… Nocne spacery przy księżycu – czyż można wyobrazić sobie coś piękniejszego? Problem jednakże w tym, że sennowłóctwo (to polska nazwa schorzenia, która nie brzmi już tak zachęcająco) jest w istocie przykrą dolegliwością, związaną z zaburzeniami pracy centralnego układu nerwowego."

Trzeciej sytuacji jestem niepewna, ale było to w tamtym roku. Idąc spać zawsze gasimy światło na dole domu. Normalka. Z resztą na górze też. Czasami w nocy ktoś wstaje do WC lub do kuchni, ale zawsze gasi światło. Mamy drzwi z szybami, więc byłoby widać łunę, która nie pozwoliłaby zasnąć. Któregoś ranka obudziliśmy się i świeciło się światło w wiatrołapie czyli miejscu, do którego nikt nie wchodzi w nocy (chyba, że akurat wraca do domu ;) ). I znów podejrzenie padło na mnie. Osobiście nic nie pamiętam, ale wieczorem faktycznie światła były pogaszone, a w nocy nikt tam nie zaglądał. Jest jeszcze opcja, że ktoś się włamał do domu, ale nie było żadnych śladów włamania i nic nam nie zginęło. 

To są trzy sytuacje, o których wiem. Czy robię to częściej? Nie wiem. W pokoju śpię sama więc nikt nie może potwierdzić, co robię w trakcie snu (oprócz chrapania :) ). Chciałabym kiedyś nagrywać siebie podczas snu, może to coś wyjaśni. Mam tylko nadzieję, że nie robię żadnych głupstw, za które musiałabym się wstydzić :P

Generalny przegląd c.d. | Medycyna pracy

W związku z podjęciem nowej pracy zostałam niejako zmuszona do zrobienia badań lekarskich do pracy. Stwierdziłam, że nie już wolę zapłacić ewentualną karę niż przeżywać kolejny stres u lekarza. Jednak zostałam postawiona trochę przed faktem dokonanym, ponieważ mama umówiła mnie na wizytę. Wzięłam profilaktycznie 20 mg, które okazały się zbędne. Lekarz bardzo sympatyczny zrobił szybkie "byle jakie" badanie, głupio ze mną pożartował i wypisał zaświadczenie. Całość nie trwała dłużej niż 7 minut. Oczywiście musiałam trochę pościemniać, że nie biorę żadnych leków, nie jestem poda stałą opieką żadnego specjalisty, a także, że nie będę pracować przed komputerem dłużej niż 4 godziny dziennie, bo wtedy musiałabym zaliczyć jeszcze okulistę. 



Na szczęście szkolenie BHP będę odbywać... zdalnie :)

Kim ja jestem?

Od pewnego czasu mam w swojej głowie dwie wizje siebie, obie jakże różne od siebie. Robią mi taki mętlik, że zatracam się w rozeznaniu kim tak naprawdę jestem i czego chcę od życia.

Pierwsze wyobrażenie siebie i swojej przyszłości jest mniej więcej takie samo jak droga, którą obecnie podążam. Codzienne spotkania z rodziną, własny domek na uboczu miasta, wygodna praca, wygodne życie, blisko rodziny, w rodzinnym mieście. Taka sielanka - praca w domu (ewentualnie poza w dogodnym miejscu i czasie), powrót, domowy obiadek, popołudnie spędzone w gronie najbliższych. Ubiór swobodny, sportowy.



Druga wizja jest bardziej "ekskluzywna i ekstrawagancka". Przeprowadzka do dużego miasta, najchętniej Warszawy, praca w korporacji w nowoczesnym, oszklonym budynku. Czas poza pracą spędzony na wyjściach do teatru, na wystawy i promocje książek. Luksusowy apartament, najlepiej penthouse. Ubiór elegancki, zawsze pełny makijaż i starannie dobrane dodatki. Bizneswomen, kobieta sukcesu. Zawieranie nowych znajomości z ciekawymi ludźmi. Poszerzanie horyzontów. Taki trochę American dream. 



Pierwsza opcja łatwa do spełnienia. Wygodna i niewiele wymagająca. Druga trudniejsza, wymagająca wiele poświęcenia i zmieniająca życie o 180 stopni. Trochę mało prawdopodobna ze względu na nerwicę, ale ciągnie mnie do niej. Ktoś mógłby powiedzieć, że mogę iść na kompromis - zmienić swój styl na elegancki, pracować w korpo w swoim mieście lub sąsiednim i tu kupić apartament zamiast budować dom. Otóż nie. To nie będzie to samo. W swoim mieście nie czuję się dobrze i swobodnie. Tutaj zawsze będzie towarzyszyć mi lęk i nie będę w stanie osiągnąć drugiej wizji samej siebie. Ale tutaj mam najważniejszą rzecz w swoim życiu - rodzinę, która jest najsilniejszym bodźcem, niepozwalającym mi zdecydować o sobie i trzymającym mnie przy wizji spokojnego życia w domowym zaciszu. 
Walka z samym sobą trwa, dręczy mnie każdego dnia. A może to jest tak, że nie doceniam tego co mam? Może wydaje mi się, że lepsze jest to, czego nie mam? Może zmieniając swoje życie będę żałować utraconych możliwości? Czy mam podwójną osobowość, jakieś rozdwojenie jaźni? Nie wiem, którą ścieżkę wybrać, a czas działa na moją niekorzyść. To obecnie najważniejsza życiowa decyzja, jaka stoi przede mną.


Intensywny koniec roku

Po pierwsze chciałabym pochwalić się małym sukcesem. Jest on związany z dofinansowaniem działalności. I bynajmniej nie jest to fakt jego otrzymania, a dopełnienie formalności. 25 mg na wstępie. Potem 30 min czekania i narastania lęku. Potem wejście do tego samego pokoju, w którym poprzednio zasłabłam. I obsługa przez Panią, która zaproponowała mi wodę. Trzęsłam się okropnie. Ledwo byłam w stanie podpisać papierki. Szczerze mówiąc nawet nie wiem co podpisałam (teraz tylko czekać, aż przyjdzie mi umowa kredytowa do domu ;) ). W głowie kotłowały mi się myśli, typu: muszę wyjść do toalety, muszę wyjść o coś zapytać, poczekam na korytarzu, itp. Sytuacja była tym trudniejsza, że mama równolegle załatwiała tą samą sprawę w innym pokoju. Koniec końców udało się! Mimo kilku kryzysowych sytuacji przetrzymałam lęk i mogę być spokojna o swoje dochody przez najbliższe 2 lata ;)

Sprawa nr 2 to nowa zajawka - łyżwy. Co prawda jeździłam na nich już nie raz, ale dopiero w tym roku znalazłam kompanów, dzięki którym mogę tą formę rekreacji/sportu uprawiać znacznie częściej :) Potrafię tylko jechać do przodu, ale mam zamiar nauczyć się śmigać jak profesjonalista! Łyżwy pozwalają zapomnieć o lęku. W ramach świętowania nowego zakupu (co by nie wyhodować jakiegoś grzyba dzięki wypożyczeniu łyżew) pojechałam z kuzynką, jej mężem i dzieckiem (czyli ekipą, z którą ostatnio spędzam więcej czasu niż w domu) na kolację do restauracji. Pojawiło się kilka lękowych myśli, ale nie dopuściłam ich do ekspansji. 



Ostatnia sprawa i kolejny sukces to wycieczka da Katowic na pokaz "Disney on ice", czyli rewii na lodzie z postaciami Disneya. Do ostatniego dnia wahałam się czy jechać, ale zdecydowałam się. 25 mg to ostatnio norma. Podróż minęła 2/5, za to wytrzymałam w kilkutysięcznym tłumie gdzieś na końcu Spodka ponad 2 godziny i mimo chęci ucieczki i "dźgania" przez nerwicę nie opuściłam sektora ani razu! :)  



Jedyny minus rzeki atrakcji i rozrywek to ujemny bilans płatniczy i zaległości zawodowe. Za to korzystanie z życia mimo lęku - bezcenne :)

Generalny przegląd c.d. | Wizyta u internisty, dermatologa i na bezrobociu

Część pierwsza, czyli wizyta na bezrobociu.

W związku z wnioskiem o refundację zatrudnienia, jako osoba bezrobotna zostałam wezwana do PUP na ustalenie profilu osoby bezrobotnej. 10 mg hydroxyzyny i poszłam prawie pewna siebie. Ponad godzina czekania spowodowała, że mój stres i napięcie narosły. Po wejściu do pokoju byłam cała roztrzęsiona i zlana potem. Napisałam pod biurkiem sms-a do mamy, żeby weszła. Podałam jej swoją kurtkę, ale niestety Pani Urzędnik wyprosiła mamę z pokoju. Wolała bez świadków rozmawiać z pozostałymi koleżankami (które nie robiły nic, a przed pokojem czekało kilka osób) o wizycie u pediatry jednej z nich. Wszystko trwało dla mnie bardzo długo, kilkanaście bezsensownych pytań i ciągłe klikanie na komputerze. Cholera jasna z tą biurokracją! Mimo włożenia do buzi glukardiamidu mój lęk osiągnął swoje apogeum. Przeprosiłam Panią i powiedziałam, że muszę wyjść do toalety. Drogi do drzwi już nie pamiętam, bo zasłabłam i miałam ciemno przed oczami. Wyszłam na korytarz i od razu wzbudziłam zainteresowanie innych. Ktoś zapytał, czy coś się stało, czy można jakoś pomóc i czy przynieść mi szklankę wody. Podziękowałam, usiadłam na ławce, spuściłam głowę między nogi i czekałam, aż mi przejdzie. Nie chciałam już wracać do tego pokoju, ale wiedziałam, że muszę. Po kilku minutach weszłam na chwiejnych krokach, złożyłam kilka podpisów i czym prędzej wyszłam. Załatwione, odhaczone, ale teraz wybudziłam  swój lęk, który zaczął częściej o sobie przypominać.

Część druga, czyli wizyta u internisty. 

Mimo nasilonego lęku chcę kontynuować "generalny przegląd" i umówiłam się na wizytę do dermatologa. Potrzebowałam tylko skierowanie. W tym celu udałam się do przychodni rejonowej, gdzie w poczekalnie czekałam ponad godzinę. Po wywołaniu mojego nazwiska tętno podniosło się, ręce i nogi zaczęły drżeć, a pot zaczął oblewać każdy zakamarek mojego ciała. Chciałam "odklepać" tę wizytę jak najszybciej. Jak na złość lekarka zaczęła wypytywać o szczegóły, a po co mi skierowanie, a co się dzieje, a czy to leczę, a czy może obejrzeć, itp. Potem bardzo powoli, dokładnie i wyraźnie zaczęła wypisywać skierowanie. Trwało to całą wieczność. Ale udało się. Kolejny krok do przodu.

Część trzecia, czyli wizyta u dermatologa.



Mając ciągle w pamięci zasłabnięcie w PUP, profilaktycznie (chociaż prawdę mówiąc stresowałam się już od poprzedniego dnia) wzięłam 25 mg. W poczekalni chwilowo było pusto, więc odetchnęłam z ulgą, ale po kilku minutach przyszło parę osób. Byłam pierwsza w kolejce a mimo to chciałam wyjść i uciec, chciałam się poddać i zrezygnować ze wszystkiego. Ale nie zrobiłam tego. Weszłam zestresowana do gabinetu, szybko przedstawiłam z czym przychodzę. Krótkie oględziny, recepta i gotowe. Tym razem (a robię to niezwykle rzadko) przyznałam się do nerwicy lękowej i do zażywanych leków. Standardowo lekarka pomyliła to z depresją, ale wzbudziła moje zaufanie, więc jej wybaczam. Jednak rodzi się pytanie, jak ci lekarze zdają egzaminy, skoro notorycznie mylą nerwicę lękową z chorobą nerwów, depresją, złością i agresją, zamiast powiązać ją z lękami, jak sama nazwa wskazuje. Może błędem jest samo nazewnictwo choroby? Póki co dostałam maść na trądzik. Rok temu miałam umówiony termin na chirurgiczne wycięcie znamienia z brody. Po 4 godzinach czekania nie wytrzymałam i uciekłam ze szpitala w chwili, gdy miałam już wejść do gabinetu zabiegowego. Teraz przyszedł czas na dokończenie zadania. I chociaż dziwnym zbiegiem okoliczności moje znamię zmniejszyło się, a inne dolegliwości (poza trądzikiem), które dokuczały mi - jakimś cudem zniknęły, to jedno z tych znamion postanowiłam usunąć. Nie wiem kiedy zdecyduję się na wykonanie zabiegu, ale mam nadzieję, że tym razem się nie poddam i nie ucieknę. W kolejce czeka jeszcze kilka innych znamion, które dobrze byłoby usunąć. A w czwartek kolejna wizyta w PUP, mam nadzieję, że już ostatnia. Dostałyśmy dofinansowanie i musimy iść podpisać umowy. Cieszyć się z tego faktu będę dopiero po wyjściu z urzędu z pozytywnie załatwionymi sprawami.

P.s. Na wszystkie wizyty oczywiście udaję się w towarzystwie mamy. Bez niej nie wyszłabym nawet z domu. I tak sukcesem jest, że wchodzę sama do gabinetów.

Moje marzenia

Dzień dobry!

Dziś postanowiłam wypisać swoje marzenia - te małe, i te duże. Te, które są celem samym w sobie i kwestią czasu oraz te, które są odległe.



Kolejność przypadkowa

1. Pozbyć się lęków całkowicie, na zawsze.
2. Zwiedzić cały świat, a w szczególności Chiny, Japonię, USA i Izrael.
3. Wybudować własny dom.
4. Odnaleźć odwzajemnioną, szczerą i prawdziwą miłość, taką do grobowej deski, na dobre i złe.
5. Mieć w swoim domu (tym nowym🙂) prywatną biblioteczkę o niepowtarzalnym klimacie.
6. Mieć apartament nad polskim morzem z zejściem na plażę oraz z oszkloną sypialnią i widokiem na morze.
7. Przejść plażą na piechotę całe polskie wybrzeże.
8. Przejechać na rowerze całe polskie wybrzeże.
9. Jakimś cudem polecieć samolotem.
10. Być spełnioną partnerką, matką, przyjaciółką oraz spełnioną zawodowo.
11. Skoczyć w duecie ze spadochronem.
12. Odbyć lot balonem.
13. Mieć własną kawiarnię "na kółkach".
14. Odbyć podróż autostopem po Polsce, mieszkać u obcych ludzi na wsi i pomagać im w codziennym życiu.
15. Napisać i wydać książkę.
16. Przejechać się koleją Transsyberyjską.
17. Nauczyć się języka chińskiego.
18. Zostać wolontariuszką w hospicjum.
19. Spotkać się ze zmarłymi, bliskimi mi osobami i móc z nimi porozmawiać.
20. Pozbyć się owłosienia z niektórych części ciała.
21. Mieć "sześciopak" na brzuchu.
22. Zarobić pierwszy milion.
23. Zrobić sobie malutki tatuaż.
24. Kupić samochód prosto z salonu.
25. Zrobić makijaż permanentny brwi.
26. Być mężczyzną jeden dzień.
27. Móc zamienić się z kimś ciałami na jeden dzień i poczuć, jak to jest żyć bez lęków, a także żeby druga osoba poczuła, jak funkcjonuje się z nerwicą.
28. Spędzić sylwestra nad morzem. 

Gdyby coś mi się przypomniało, to będę dopisywać.



Wizyta na bezrobociu i ciężki poranek

Dzisiejszy wpis będzie miał trochę formę daily bloga. Nie wiem czy wspominałam, ale prowadzę z mamą firmę. Chcemy starać się o dofinansowanie na pracownika i wtedy mama mnie zatrudni, a bezrobocie przez 1 rok będzie refundowało nam wszystkie koszty z tym związane. I tu pojawia się problem wizyty w Powiatowym Urzędzie Pracy. Dla osoby zdrowej to pewnie nic wielkiego. Jedyne na co można narzekać, to długie kolejki, różnego typu ludzie w poczekalni, biurokracja i opryskliwość urzędników. W moim przypadku dochodzi lęk. Wyliczyłam, że każdy petent spędza przy biurku urzędnika średnio 30 min, co wydaje mi się barierą nie do przeskoczenia. Profilaktycznie wzięłam sobie dwa numerki - drugi na wypadek, gdybym stchórzyła za pierwszym razem i chciała poczekać, aż większość ludzi załatwi swoje sprawy, a poczekalnia opróżni się. Pierwszy numerek - 13. Szczęście, że nie jestem przesądna. 



Czekanie działało na moją niekorzyść. Żeby rozładować napięcie, poszłyśmy z mamą na kawę. Korzystając z okazji łyknęłam 25 mg hydroxyzyny. Wracając do urzędu standardowo musiałam minąć wypadek i karetkę pogotowia. To jakiś omen. Kolejka przesuwała się w żółwim tempie. Mój lek zaczął działać i poczułam się senna, osłabiona. Chciało mi się mieć cały czas zamknięte oczy. Gdy zbliżała się moja kolej, napięcie rosło. Ustaliłam z mamą wyjście awaryjne, że w razie "W" wyjdę, a mama powie, że źle się poczułam i w miarę możliwości zastąpi mnie. Żeby biurokracja przebiegała szybciej, wyciągnęłam ze swojej  teczki kilka dodatkowych zaświadczeń i dyplomów ze szkoleń. W myślach modliłam się, żeby nie trafić na 1 z 4 stanowisk, na którym bardzo wolno obsługiwała kobieta, która dawno powinna być już na emeryturze (a może i nawet na rencie, bo nie dowidziała mimo okularów).



Bang! Nr 13 stanowisko nr 3. Ufff, trafiłam na mega sympatyczną Panią. Serce waliło mi tak mocno, że aż sznurki w kurtce drgały. Z rękami było podobnie - długopis dziwnie wibrował między palcami. Kilka pytań, druczków do wypełnienia/podpisania i czekanie, aż Pani wszystko wprowadzi. To jest najgorsze. Co teraz, czym się zająć, żeby nie uciec, a lęk nie nasilił się? Najpierw ściągnęłam kurtkę. Potem "przypadkowo" upuściłam długopis. Kobieta dalej wpisuje. Wzięłam więc długopis ponownie do ręki i zaczęłam na wszystkich podpisanych wcześniej dokumentach dopisywać swoje imię i datę. Minęło 18 minut i... koniec! Hura! Udało mi się wytrzymać, kolejny raz pokonałam swój lęk! Teraz tylko pozostaje trzymać kciuki, żeby moje nerwy i starania nie poszły na marne i żebyśmy otrzymały dofinansowanie.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Drugą część posta chcę poświęcić rozmowie z moim przyjacielem, który kilka dni temu wyznał mi miłość. Było to widoczne już dużo dużo wcześniej, wysyłał liczne sygnały, itp. ale wprost wyznał mi to dopiero teraz. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego i dziwnego gdyby nie fakt, że jest żonaty. I to z moją siostrą cioteczną, również przyjaciółką. To z nimi spędzam większość wolnego czasu, jeżdżę na wycieczki, oglądam filmy, śmieję się i obżeram się w najdziwniejszych miejscach.

Wieczorem wymieniliśmy kilka sms-ów:
Antykonformistka: Google -> Johny Deep -> cytaty
Witek: Ale który konkretnie?
A: A który Ci się najbardziej podoba?
W:
W: To bardziej nakreśla drogę dalszego wyboru czy bardziej podejmuje ocenę zachowania?
A: Sam sobie to zinterpretuj.
W: Dopisałbym drugą część.
A: A więc słucham.
W: Gdyby te kobiety nie kochały jednocześnie tego samego mężczyzny, nie byłoby powodów do rozterek.
A: Tego nie skomentuję, ale też mam propozycję zakończenia.
W: Jaką?
A: Jeśli wybierze pierwszą, nadal będzie miał je obie. Jeśli drugą, straci wszystko.
W: Mieć je połowicznie, to nieszczęście dla całej trójki.
A: Życie. Tak to się potocznie nazywa.

Nie wiem, czy ma to jakiś związek ale nad ranem miałam okropny sen. Śniło mi się, że jestem na jakieś dużej imprezie/balu i jest tam też mój ex ze swoją nową dziewczyną. Patrzę na nią i nie mogę uwierzyć, że zostawił mnie dla kogoś takiego. Mało tego, okazuje się, że noc spędzili w moim domu, moim pokoju, a nawet w moim łóżku! Obudziłam się mokrzusieńka, wystraszona, zdołowana, smutna, zawiedziona, zdesperowana i nie wiem jak jeszcze mogę opisać swój stan. Sen okropny i obrzydliwy. Jeśli ktoś, gdzieś na "górze" steruje naszymi snami, to ze wszystkich ważnych spraw do załatwienia, z nim rozliczę się w pierwszej kolejności!!!!!!!!


Generalny przegląd c.d. | Druga wizyta u internisty

A w zasadzie to internisty u mnie.
Żeby było jeszcze ściślej, to u babci. Źle się czuła i zamówiła wizytę domową. Korzystając z okazji poszłam do babci ze swoimi wynikami badań, żeby nie przechodzić przez stres i nie tracić czasu w poczekalni w przychodni rejonowej. Babcia 15 minut opowiadała o swoich objawach i w zamian przepisano jej SAME witaminy za 200 zł... Służbo zdrowia, dokąd zmierzasz?



Gdy przyszła moja kolej, zaczął się lęk. I to nie z powodu obawy o wyniki, ale z powodu braku możliwości ucieczki w tejże chwili oraz z braku zaufania do lekarza. Mimo przekroczenia norm w dwóch przypadkach lekarka powiedziała, że wyniki są dobre. I tyle. Nie wyjaśniła, co oznaczają przekroczone normy i czy należy się nimi martwić. Ja nie drążyłam tematu, bo chciałam mieć już za sobą lęk. 

Wieczorem miałam wizytę u psychologa i to on zinterpretował mi moje wyniki. Podwyższone limfocyty mogą świadczyć o niedawno przebytej chorobie lub stanie zapalnym i taka ilość nie jest groźna. Nie mam się czym martwić. Kolejny pozycja na liście generalnego przeglądu odhaczona. 

Za niedługo czeka mnie wizyta u kardiologa. Wisi nade mną grubiutki amorek ze strzałą i próbuje wycelować w moje serce. Póki co udaje mi się łapać strzały i wciskam mu je w... kołczan. Ale codzienne wizyty amanta, kwiaty, słodycze i spacery muszą się czymś skończyć. I wolałabym, żeby skończyły się przyjaźnią. Zdecydowanie tak.



Generalny przegląd c.d. | Pobieranie krwi

W poprzednim poście z serii "Generalny przegląd" wspominałam o metodzie na pobieranie krwi. Otóż znalazłam w Internecie, że jedno z laboratoriów świadczy usługi pobierania materiału w domu pacjenta. Genialnie! Mimo, że usługa jest dodatkowo płatna, tak jak i same badania, umówiłam się na pobieranie krwi (co prawda ograniczyłam trochę zakres badań, które chciałam wykonać ze względów finansowych). 



Od kilkunastu nocy źle śpię, albo nie śpię w ogóle, więc dzisiejszy problem ze snem nie zrobił na mnie wrażenia. Pielęgniarka przyjechała o 6.40. Przesympatyczna kobieta, lęk przed pobraniem krwi w domowych warunkach był praktycznie zerowy. Z czystym sumieniem mogę polecić tę formę wszystkim, którzy boją się pobierania krwi, mdleją, bądź irytują się staniem w kolejce w przychodni. 

Po godz. 16 miałam już wyniki w Internecie.






Badanie na chorobę Hashimoto. Jest to choroba tarczycy, na którą choruje moja mama. Może być dziedziczona genetycznie. Wyniki w normie, czyli jest ok.


Jako dziecko notorycznie miałam problem z drogami moczowymi. Z badania wynika, że nie ma powodów do obaw. Liczne bakterie niekoniecznie oznaczają zakażenie układu moczowego.

W morfologii niepokojący jest nadmiar limfocytów i niedobór granulocytów. Jak poczytałam u dr Google z czym to może się wiązać, to teoretycznie nie powinnam już żyć. 

Tak czy inaczej czeka mnie kolejna wizyta u lekarza w celu doprecyzowania wyników badań.

Jak wiele mam wspólnego ze swoim znakiem zodiaku?

Często słyszałam od znajomych (głównie starszych), że skorpiony są takie a takie, a że wodnik dobrze dogaduje się z panna, itp. itd. Nigdy w to nie wierzyłam. Nie sprawdzałam codziennych horoskopów, ani nie interesowałam się tym, pod jaką gwiazdą zostałam urodzona. Kilka dni temu wpadł mi w ręce artykuł opisujący osoby spod mojego znaku. I byłam nim na tyle zaskoczona, że postanowiłam Wam go zaprezentować na łamach Bloga. 


Mała legenda: 
- na niebiesko zaznaczony jest tekst, który doskonale opisuje moją osobowość,
- na czerwono zaznaczony jest tekst, z którym się nie utożsamiam.

"Żywiołem Ryb jest Woda i, tak jak ona, ich emocje są płynne, przelewają się między palcami, zmieniają stan, nie są stałe. Niezwykle ważne jest dla nich poczucie bezpieczeństwa, jednak nie do końca wyobrażają sobie, co będzie im w stanie je zapewnić. Nie trzymają się wytyczonych przez siebie szlaków, często zmieniają koncepcje i plany, nie są konsekwentne. Wydaje im się, że są całkowicie szczere, zawsze mówią, to, co myślą i czują. Jednak osoby w ich otoczeniu mogą mieć spory problem w odnalezieniu się w rybim świecie, ponieważ nic w nim nie jest stałe, wszystko się zmienia - także deklarowane prawdy. Czasem zmiany te następują tak szybko, że trudno się w nich połapać.

Dla osób urodzonych w tym znaku wyznacznikiem ich człowieczeństwa jest to, jak traktują innych. Zdarza im się zatracić we współczuciu, empatii i ofiarowywaniu siebie innym - zwykle bez oczekiwanych efektów. Jeśli Ryba przestaje się czuć dobrze i jej starania nie są odpowiednio docenione, rozczarowana szuka innego pola do samorealizacji. Co ciekawe, nie stopniuje ważności i bliskości kontaktów międzyludzkich. Jeśli zawiedzie się na przyjacielu, znajdzie kogoś zupełnie dla niej obcego i zaangażuje się w nową relację z takim samym zapałem i mocą. Ryby kochają cały świat, każdego człowieka tak samo.

Niezwykła emocjonalność i empatia osób urodzonych w tym znaku może czasem graniczyć ze zdolnością do jasnowidzenia. One wiedzą, widzą i czują więcej. Ich przeżycia bywają mistyczne. Mają wrażenie obcowania z innym wymiarem, wierzą w to, że mają możliwość kontaktowania się z duszami zmarłych. Mają świetnie rozwiniętą intuicję i ich przeczucia często są trafne.
Chaotyczny, uczuciowy sposób myślenia osób urodzonych w znaku Ryb sprawia, że czasem są zupełnie “obok” logiki. Rzadko bywają one wyrachowane. Nie planują długoterminowo. Jeśli się mszczą, to jest to kwestia afektu, a nie zimnego planowania.

Ryby są jednym z najbardziej romantycznych znaków. Wierzą w idee, chcieliby zbawić i uszczęśliwić cały świat. Czasem starają się kierować rozumem, jednak zdecydowanie wolą zdać się na swoje serce. I to jest dla nich najlepsze rozwiązanie.

Emocjonalność i wrażliwość osób urodzonych pod znakiem Ryb sprawia, że źle znoszą próby wpychania ich w sztywne ramy. Źle znoszą presję, nie wytrzymują napięcia. Nie lubią intryg i obce im są zasady dyplomacji. Dlatego zdecydowanie lepiej sprawdzają się w zawodach artystycznych lub tych, w których pomagają innym ludziom. Świetnie umieją wysłuchać przychodzących do nich osób, każdej z nich udzielą dobrej rady i pomogą. Są bardzo lubiane i cenione. Wolą nienormowany czas pracy, a w ich przypadku często wiąże się to ze spędzaniem większej części dnia, a nawet nocy, jeśli nie w pracy, to, chociaż pod telefonem.

Osoby urodzone w znaku Ryb mają skłonność do lęków i depresji. Stale dręczy je potrzeba udowadniania światu swojej niezbędności. Każde słowo krytyki jest dla nich prawdziwym ciosem i powodem do zamartwiania się. Ryby łatwo się poddają i nie chcąc walczyć, odpuszczają i szukają dla siebie miejsce gdzieś indziej. Nieustannie analizują sytuację, starając się zrozumieć kierujące innymi motywy.

Słabym punktem Ryb jest skłonność do uzależnień. Uciekają od rzeczywistości w świat narkotyków, alkoholu, leków, kofeiny, hazardu, zakupów, jedzenia czy seksu. Często są nałogowymi palaczami. Zazwyczaj są urodziwe. Mają łagodne rysy twarzy i rozmarzone, jakby nieobecne spojrzenie. Lubią sobie pobłażać, nie mają silnej woli i rzadko trzymają dyscyplinę. Co jakiś czas, w nagłym zrywie rzucają nałogi i zmieniają swoje życie, jednak zazwyczaj dość szybko wracają do dawnych przyzwyczajeń. Bywają również hipochondrykami."

Artykuł pochodzi ze strony http://magia.onet.pl/horoskop/horoskop-zodiakalny,9/opisowy/ryby,630,0.html   



"Dziewczyny do wynajęcia" Irena Matuszkiewicz

To kolejna przeczytana przeze mnie pozycja. Wbrew pozorom (czyt. tytułowi) nie chodzi o dziewczyny uprawiające najstarszy zawód świata :) Książka podobała mi się, momentami wciągała i bawiła do łez :)




"Do małżeńskiej stabilizacji dążą wyłącznie kobiety zagrożone, niepewne swoich partnerów i przyszłości." - w ramach pocieszenia dla starych panien.

"Zamieszkali razem i ten wspólnie spędzony rok sprawił, że wielkie uczucie trochę spowszedniało, a urok nowości gdzieś się ulotnił. Żyli sobie jak stare, dobre małżeństwo, spierali się o zakupy i sprzątanie, o podział obowiązków i przywilejów. Chyba było im dobrze (...) i dlatego nawet przez moment nie wierzyła w rozstanie." - też nie wierzyłam, że można od tak pozbyć się stabilizacji i wygody. A jednak.

"- Odnoszę wrażenie, że siostra nie jest nawet w połowie tak miła jak ty.
- To zrozumiałe. W porównaniu z prototypami drugie egzemplarze są na ogół znacznie udoskonalone." - jestem jedynaczką - prototypem i udoskonaleniem w jednej osobie.

"Byli umówieni na dwa razy i mieli się zdzwonić, co normalnie znaczy, że ani jednej, ani drugiej stronie aż tak bardzo nie zależało na wspólnej kawie. Ludzie, którym zależy, umawiają się od ręki i dopinają szczegóły na ostatni guzik."

"Żałość, tęsknota, złość - wszystko to mieszało się w niej, burzyło, wypełniało duszę po brzegi. Miała ochotę biegać po pokoju, obijać się o ściany, walić głową w drewnianą boazerię, żeby tylko zagłuszyć piekło w środku." - jak ja dobrze to uczucie znam. 

"Snucie przypuszczeń nie jest zajęciem twórczym ani specjalnie budującym, szczególnie gdy nie zna się zamierzeń drugiej strony." - tylko czy nie snucie przypuszczeń jest w ogólne możliwe?

"W Polskiej rzeczywistości można błędnie planować zatrudnienie, lecz wypadki należy planować starannie." - chociaż książka została napisana w 2003 roku, to powyższe stwierdzenie jest jak najbardziej aktualne. Zgłaszasz się do lekarza ze złamaną nogą a on wyznacza ci termin na następny miesiąc...

"Miasta różnią się tylko urodą. Ich brzydota jest porównywalna." - nigdy wcześniej nie zdałam sobie z tego sprawy. A przecież to takie prawdziwe.

"(...) dopóki byli razem, rozpamiętywała głównie sprzeczki, od których leciały wióry, natomiast po rozstaniu wspominała jedynie kwiatki, sentymenty i czułości." - no właśnie, a przecież powinno być zupełnie na odwrót...

"Mało kto lubi poniedziałki, lecz Zuzanna z całą pewnością należała do mniejszości. Poniedziałek niósł ze sobą nie tylko początek nowego tygodnia, lecz także zapowiadał nowe możliwości i przeżycia." - uważam dokładnie tak samo i zaliczam się do mniejszości, lubiącej poniedziałki :)

"Po jej minie można się było zorientować, czy facet jest do rzeczy, czy tylko do rzeczy noszenia." - 😁

"To jest tak, że smutek można ukryć, lecz szczęścia nie da rady. Wyłazi z człowieka wszystkimi porami, rozświetla oczy i twarz." - szkoda, że pierwszą opcję mam opanowaną do perfekcji, a z drugiej rzadko mam okazję korzystać...

"Ja chyba polubiłam swoją samotność. Lubię decydować o tym, gdzie wychodzę, co robię, o której idę spać, i nie jest mi z tym źle. Chociaż potem przychodzi niedzielne popołudnie i już jest gorzej." - bardzo się z tym utożsamiam.

Imprezowe szaleństwo!

Tak, tak, tak! Jestem po imprezie i w końcu mogę się pochwalić, że świetnie się bawiłam! To był mój czas, mój dzień, byłam królową parkietu, oczywiście nie umniejszając samej jubilatce :)

Na początku standardowo było trudno. Profilaktycznie w domu zażyłam 25mg hydroxyzyny (dobrze, że ojciec o tym nie wie, bo nie dał by mi auta ;)). Wyszykowałam się jak milion dolarów. Musiałam przyzwyczaić stopy do szpilek. Dawno się nie widziały.
 Najgorszy był standardowo obiad. 45 osób. Większość obcych. Siedziałam na środku ławki, brak możliwości ucieczki, trzęsące się ręce. Nie byłam w stanie za wiele zjeść. Była chwila kryzysu i chęć ucieczki, ale nie poddałam się i potem było już z górki. Tańce, zabawy, swawole i odciski na stopach. Przebrałam się nawet za tygryska i byłam jedną z atrakcji wieczoru ;) To przełom dla nieśmiałej osoby, która zawsze pozostaje w cieniu.



Obawiałam się też swatania, o którym już wspominałam. Jedno babsko ciągle mówiło swojemu synkowi żeby podszedł, żeby zagadał, żeby zaprosił do tańca. Faktycznie bawiłam się z nim prawie całą noc ale z pewnością nie dlatego, że życzyła sobie tego jego mamusia. Mam problem w kontaktach z rówieśnikami i nie znoszę sytuacji, gdy ktoś mi mówi, żebym poszła do innego stolika, do młodych. Żeby nie wyjść na zarozumiałego gbura poszłam, ale prawie cały czas milczałam. Nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka i lepiej czułam się w towarzystwie starszych dorosłych.

Po godz. 3 nad ranem robiłam za kierowcę. Czułam się fantastycznie jadąc sama samochodem, w nocy, po pustych ulicach, śpiewając na cały regulator :) Byłam też wybrykiem natury nie pijącym alkoholu. Współczesna młodzież nie potrafi uwierzyć, że można z tym żyć i dobrze się bawić. Na prawdę wzbudzało to ogromne zaskoczenie. To przerażające.

Można powiedzieć, że nerwica chwilowo mi odpuściła, chociaż nie chciałabym jej personifikować.

Teraz pora zmierzyć się ze skutkami wczorajszej imprezy. Milion Dolarów oczarował biednego chłopaczka i teraz muszę się z tego wyplątać. 



Generalny przegląd c.d. | Wizyta u internisty

Po krótkiej przerwie wracam do generalnego przeglądu. Tym razem była to wizyta u lekarza rodzinnego w celu uzyskania skierowania na badania. Okazało się, że bezpłatne jest tylko badanie moczu i morfologia, a za resztę trzeba sobie zapłacić.Niepotrzebnie więc się stresowałam, bo zaoszczędzę tylko ok. 7 zł.



Standardowo przed wizytą (już w poczekalni) stresowałam się. W ręce trzymałam karteczkę z wypisanymi badaniami, które chciałabym zrobić. Bałam się mimo to, że w poczekalni były tylko 3 osoby, i byłam świadoma, że w każdej chwili mogę dać karteczkę mamie i to ona wejdzie do gabinetu po moje skierowania. Ale udało się, wytrzymałam i dostałam to, po co przyszłam. Kolejny krok do przodu chociaż zastanawiam się, jak teraz pobiorę krew, jak na samą myśl robi mi się słabo, a do tego dojdzie jeszcze nerwica. Ale mam już jeden pomysł jak temu zadziałać. Jeśli mi się uda, to z pewnością o tym napiszę.

Spostrzeżenie 1: boję się pobierania krwi i zdarzyło mi się przy tym zemdleć, za to ojcu robiłam zastrzyki bez problemu.

Spostrzeżenie 2: w przychodni rodzinnej wprowadzili udogodnienie (nie wiem, czy taki był przykaz z góry, czy chcieli coś unowocześnić) i każdy lekarz prowadzi kartotekę w komputerze, a recepty drukuje. Tak, na prawdę w moim rejonie do tej pory tego nie było. Tylko jakie to udogodnienie, skoro teraz lekarka wypisuje wszystko ręcznie, wkłada do papierowej kartoteki, a dopiero potem przepisuje to do komputera?

Ehh ze wszystkich zawodów świata do lekarzy mam chyba najmniejsze zaufanie.

Mam tę moc!

Wczoraj był ten dzień, gdy zostałam sama w domu na dłużej, od dawien dawna. Miałam pod opieką nie tylko swój dom, ale również babci, która pojechała na pielgrzymkę, oraz cioci, która wyjechała do Włoch. Rano nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu pojadą i stanę się odpowiedzialna sama za siebie. Ledwo zamknęły się drzwi, zadzwoniłam do cioci z propozycją wycieczki na grzyby. I to nie byle gdzie, bo aż 40 km od domu! Ja, jedyna osoba w aucie posiadająca prawo jazdy, jadę pierwszy raz do innej miejscowości i praktycznie nie odczuwam lęku! W końcu poczułam, ze mam tę siłę. Od lat nie czułam się silna, niezależna i pozbawiona strachu przed wszystkim! Nie potrafię opisać, jakie to było wspaniałe uczucie! O tak, wczoraj czułam się prawdziwie SAMODZIELNA! Nikt zdrowy nie doceni znaczenia tego słowa tak jak ja. Jestem z siebie dumna! 



Noc również przebiegła bez zastrzeżeń. Rano zrobiłam samodzielną wycieczkę na pocztę - też pierwszy raz od kilku lat! A po powrocie niemiła niespodzianka... Wezwanie do zapłaty dużej kwoty pieniężnej za to, że chciałam być uczciwa i przyznałam się do jednej rzeczy w firmie. Czy w tym kraju nie można normalnie prowadzić własnego biznesu? Czy zawsze ktoś musi nas "udupić"? Jak nie urząd, to klient, jak nie klient, to dystrybutor, jak nie urok, to sraczka. I co z tego, że tak dobrze mi teraz idzie z nerwicą, skoro zżerają mnie nerwy związane z prowadzeniem firmy? Mam ogromną nadzieję na polubowne rozpatrzenie tej sprawy. W przeciwnym razie pójdę z torbami...

Pizza patrol

Ostatnie dwa dni przebiegają bardzo intensywnie. Dużo jeżdżę z rodzicami i naszym zagranicznym gościem. Wczoraj miałam plan towarzyszyć im tylko w zwiedzaniu miasta, ponieważ chciałam uniknąć stresującego dla mnie obiadu "na mieście". Rano pojechaliśmy do centrum handlowego, bo ciocia uparła się, że chce mi koniecznie coś kupić. Wybrałam biżuterię, jako mniejsze zło. Nie spodziewałam się jednak, że i ją każą mi przymierzać! Na początku było w porządku, jednak w którymś momencie zaczęło mi się robić źle i ostatecznie kupiłam dwie pary kolczyków, które mi się podobały, i jedną bransoletkę, na którą zdecydowałam się tylko dlatego, że chciałam już stamtąd wyjść. 



Ruszając za miasto było jeszcze wcześnie i myśląc, że na obiad wrócimy do domu, zdecydowałam się pojechać. Droga minęła mi w miarę ok. Ale zaraz po wyjściu na rynek w zwiedzanym mieście usłyszałam od cioci "chodźmy coś zjeść". Nagle zesłabłam. Co tu zrobić? Nie mając czasu do namysłu usiedliśmy w zewnętrznym ogródku jednej z restauracji, nawet nie wiem kiedy. Kelner, karty, szybko zamówiłam byle co, pierwszą pozycję z listy. I tak nie miałam już apetytu. Teraz najgorsze, czyli czekanie na zamówienie. Zaczęło mi być źle. W głowie szukałam wymówek. Może wrócę do auta po kurtkę. Może powiem, że idę zobaczyć, co jest za tamtym budynkiem. Może powiem, że dostałam sraczkę i muszę do WC. Postanowiłam wspomóc się tabletką, chociaż nie osiągnęłam maksymalnego poziomu lęku, ale presja była duża - nie mogłam się przyznać i zepsuć cioci wizyty w Polsce. Przecież tego dnia czekało nas jeszcze dużo zwiedzania. 25 mg weszło przez żołądek do krwiobiegu. W tym czasie przyszły posiłki. Kolejna fala lęku. Powiem, że czekam aż ostygnie. Że mi niedobrze, albo nagle muszę siku. Zdecydowałam się błyskawicznie zjeść. Opróżniłam talerz bez żadnej przyjemności i czekałam na resztę. Tabletka zaczęła działać. Do końca dnia czułam się już swobodnie, bezstresowo i śpiąco. Mogliśmy swobodnie zwiedzać. Po jakimś czasie pojawił się u mnie niezaspokojony wcześniej głód, więc w pierwszej lepszej cukierni zjadłam dwa ogromne kawałki ciasta. Mniam. W końcu mogę spokojnie zjeść. A gdyby tak teraz wsiąść do samolotu....??? Czy byłyby lęki??? Nie, nie, za bardzo się rozpędzam.
Wróćmy do zwiedzania. A w zasadzie do powrotu do domu. W radiu ogłosili konkurs na darmową pizzę. Z nudów wysłałam zgłoszenie. Weszliśmy do domu i nagle telefon, że wygrałam :) Znów nie mając czasu na stres i reakcję, wpuściłam do domu prezentera radiowego i zostałam puszczona na żywo w radiu :) Potem moje zdjęcie opublikowano na FB i teraz już wiem, że przygoda niby fajna, ale wolałabym już sama sobie kupić tą pizzę, niż wystąpić w radiu i na portalu społecznościowym :)

Ambiwalencja poziom hard

niepewność -> ekscytacja -> podniecenie -> strach -> lęk -> radość -> smutek -> zdołowanie -> neutralność

Tak mniej więcej wyglądał mój wczorajszy dzień. Najpierw masa przygotowań do przyjazdu gościa z zagranicy. Na dworcu duży lęk i obawa. Potem radość z wizyty, a po rozmowie smutek. I tutaj się zatrzymam. Dlaczego smutek? Po pierwsze czuję się gorsza, że odczuwam taki duży lęk z powodu tego, że przyjeżdża do mojej rodziny ktoś praktycznie obcy. Boję się nie przez tą osobę, ale boję się o siebie, że wpadnę w panikę, że będę się bała wszystkiego i zepsuję tej osobie wycieczkę. Czuję się gorsza, bo nie byłabym w stanie sama przylecieć do praktycznie obcego kraju, zwiedzić go, poruszać się transportem publicznym, spać w obcym domu, a nawet w hotelu.

Po drugie ogromny smutek i zdołowanie, że mam tyle szans/zaproszeń w odwiedziny, a z żadnego nie mogę skorzystać :( Niejedna osoba marzy, żeby dostać zaproszenie do Francji, Włoch, Irlandii czy Izraela. Ja je mam i nie mogę skorzystać! Jest mi z tym okropnie źle, czuję się gorsza i zdołowana. Nie mogę nawet jechać z gościem na wycieczkę po Polsce, a co dopiero wyjazd za granicę. Pojawiają się myśli, że żyje się raz, że trzeba korzystać z szans, które ktoś nam daje. Ale jak, skoro na samą myśl robi mi się źle? Zmusić się do pójścia na lotnisko, a potem zrobić zamieszanie i uciec z płaczem? Przecież to nie ma sensu. W dodatku muszę wymyślać wymówki, że chora, że praca, że pies, że pieniądze. Przecież nie przyznam się, że rezygnuję ze zwiedzania świata, bo boję się nieuzasadnionego, niewidzialnego, nieopisanego! Najgorsze (tak, w moim przypadku to jest złe wyjście) moi rodzice zaczęli planować wyjazd do Izraela w marcu. Ciekawe co będzie w tym czasie ze mną. Nie chcę im tego zepsuć, ale sama nie wiem, czy dam rade to znieść.



Czy na prawdę nie ma żadnego leku, który spowoduje chwilową niepamięć? Albo leku, który mnie bezwarunkowo uśpi na kilka godzin? Już samo to pozwoliłoby mi żyć! Żyć normalnie i korzystać z życia. A tak? Pozostaje mi oglądać zdjęcia i słuchać opowieści innych :(

Dlaczego ludzie rozstają się?

Dzisiaj jest 20 września. Obchodzilibyśmy piątą rocznicę, gdybyś rok temu mnie nie zostawił. Zawsze robiłeś mi jakąś niespodziankę, chociaż z roku na rok coraz mniej się starałeś. Robiliśmy sobie święto golonki wraz z rodziną i poza tym nie świętowaliśmy tego dnia jakoś specjalnie. Zazwyczaj kończyło się w łóżku. Ale nie dziś. Obawiałam się tego dnia, ale w sumie radzę sobie lepiej niż przypuszczałam. Na szczęście nie pamiętam dnia, w którym mnie zostawiłeś. Wiem tylko, że to była sobota. Drzwi zostały zamknięte, chociaż jeszcze nie zmieniłam zamków.


Chciałabym w tym dniu poruszyć temat rozstań. Dlaczego tak dużo par, związków, a nawet rodzin rozstaje się? Czy taki jest właśnie postęp cywilizacji? Nie potrafimy już bezwarunkowo kochać, rozmawiać i rozwiązywać problemów? Żyjemy w jakimś chorym pędzie. Żyjemy wyobrażeniami wykreowanymi przez media. Szukamy ideałów, a gdy coś się zepsuje, to wymieniamy na nowe, zamiast to naprawić. Rozwój Internetu też ma w tym swój udział. Daje mnóstwo pokus i okazji do "skoku w bok". A przecież mamy tak mało czasu, żeby spotkać się z bliskimi, z rodziną i porozmawiać. Więc czy na prawdę stać nas na to, żeby zaczynać budowanie stabilizacji od nowa? Czy nie warto tej energii poświęcić na zbudowanie trwalszej relacji z jedną osobą? 

Czasami ludzie nie są dopasowani. Ok, więc nie ciągnij tego dłużej, bo zdążycie się do siebie przyzwyczaić, a wtedy rozstanie będzie jeszcze trudniejsze. Niektórzy twierdzą, że są wolni z wyboru. Tzw. "silne i niezależne kobiety". Bzdura. To tylko pozory. Człowiek jest istotą społeczną i nie potrafi żyć w samotności. Silne i niezależne kobiety są tylko iluzją, przykrywką, że nie potrafimy zbudować związku lub uciekamy przed dorastaniem i odpowiedzialnością, najczęściej w karierę zawodową. 

Czy jest jakiś złoty środek? Czy każda para powinna chodzić na terapię, gdy dzieje się coś złego? To przecież takie modne na Zachodzie. Kiedyś małżeństwo było rzeczą świętą, na dobre i złe. Ludzie byli ze sobą do końca życia, co też nie było doskonałym rozwiązaniem, bo nierzadko trwali w związki wbrew własnej woli. Dokąd zmierza ten świat? Mam wrażenie, że śluby bierze się dziś tylko po to, żeby nie zostać starą panną lub starym kawalerem. Żeby pochwalić się na Facebooku i Instagramie zdjęciami z sesji ślubnej. Żeby pokazać nielubianym znajomym, że ktoś mnie pokochał. A to, że później taki związek się rozpada? Trudno, "taki mamy klimat".


VNM - Nigdy więcej

Co!? Nie dosłyszałem, weź to powiedz jeszcze raz.
Jak po 4 latach mówisz, że w ogóle mnie nie chcesz znać?
Po co to? Zarabiałem dla nas nie po to sos,
żeby wypierdolić za 4 lata go w błoto bo
miałem plan dla nas, obrączka była jak grana,
ale łączyła nas umowa niepisana, tak zwana.
Przyrzekałaś, że mnie kochasz,
Więc kochasz mnie, czy łudzę się?
Co?! Że, kurwa, co? Masz dosyć mnie i nudzę Cię?
Nigdzie nie chodzimy, bo mam po mamie gen sknery,
Sorry, że odkładam dla nas na jebane M4,
Albo pracuję, albo śpię, albo pieprzę Cię.
Wczoraj nie mówiłaś jakoś, że tych pereł nie chcesz, nie.
Oddaj je, albo chuj, weź je sobie, jebać to!
Suko, niech Twój nowy kolo wie, co z Tobą czeka go.

Wiem, że to łamie mi serce,
Ale, kurwa, nie chcę widzieć Ciebie więcej, nigdy więcej.


[Refren]
Ja pierdole, czemu mi to robisz, kiedy kocham Cię?
Przez Ciebie będę pić, alkohol wykończy mnie .
Po co te bajki, że bardzo też to boli Cię?
Przestań już pierdolić te głupoty, proszę Cię.


Nie myśl, że będziemy mogli cofnąć się,
jeśli powiesz mi, że chcesz mocno mnie.
Tak, i wiedz, że to łamie mi serce,
Ale, kurwa, nie chcę widzieć Ciebie więcej,nigdy więcej.


Zabieraj swoje graty, wypierdalaj stąd,
Ty niewierny chuju, wszystko wiem, wczoraj spałeś z nią.
To jebana szmata, co, do rana Ci ssała go?
Idź sobie na konsoli napierdalaj z nią,
Zabieraj cały zestaw prędko.
Za co przepraszasz? Przestań, mendo.
Po pół roku związku pozwoliłam Ci zamieszkać ze mną,
Kiedy nie miałeś gdzie, teraz tak mi odpłacasz się?
Co z Ciebie za facet jest, weź znajdź sobie prace gdzieś.
Zawróciłeś w tej głowie, zadurzyłam się w Tobie
Jak narysowałeś mój portret na dzień kobiet.
Pieprzony artysta! Co?! Z nią to był tylko błąd?!
Nie jestem feministką, ale wypierdalaj szybko stąd.
Pewnie tu wcześniej też puściłeś kantem mnie,
Twoje bajki lepsze niż bracia Grimm i ten Andersen

I wiedz, że to łamie mi serce,
Ale, kurwa, nie chcę widzieć Ciebie więcej, nigdy więcej.


Natłok zajęć

Ostatnio nie mam czasu pisać, bo po całym dniu wypełnionym po brzegi zajęciami marzę o odpoczynku. Miałam trochę kłopotów-niepewności w firmie, które na szczęście już się rozwiązały. Miałam już nie zajmować się dzieckiem, a okazało się, że ciężko sobie radzi w przedszkolu i mam odbierać go koło 12 i zajmować nim do przyjazdu jego mamy. Od września wróciłam do codziennych ćwiczeń, które wykonuję sama w domu. Intensywniej wykonuję pracę telemarketerki, żeby zarobić na kosztowne wizyty u lekarzy. Chwilo "przegląd" zdrowotny przerwałam, bo miałam za dużo stresu. Mama miała iść na operację (usunięcie woreczka żółciowego), ale miała złe wyniki badań i zabieg przełożono. W sobotę przyjeżdża do nas ciocia z Izraela i będę zmuszona do wykorzystania swojego angielskiego, nieużywanego od ponad roku. Co więcej, trzeba będzie z nią pojeździć po okolicy i pokazać co nieco, a na samą myśl o posiłku poza domem zaczynają pocić mi się dłonie. W przyszłym tygodniu zostanę pierwszy raz sama w domu na kilka dni. Wcześniej zdarzały się podobne sytuacje, ale albo zostawałam z kuzynką i jej mężem, albo z partnerem. Teraz żadna z tych opcji nie wchodzi w grę, więc czeka mnie wyzwanie. Strach jest tym większy, że mieszkam na końcu ulicy, na uboczu, praktycznie w polach. Ale i tak wolę to, niż jechać z rodzicami i ciocią do Wrocławia. Chociaż jest mi z tego powodu żal.... Na pewno opowiem na blogu jak mi poszło. W październiku czeka mnie jeszcze impreza 50-osobowa w lokalu. Impreza, na której będę znać tylko 6 osób. Impreza, na której już się oficjalnie dowiedziałam, że chcą mnie zeswatać z jakimś chłopakiem. Jeszcze nie zdecydowałam, czy pójdę, chociaż jak zwykle mam mieszane uczucia i chciałabym się trochę pobawić. Czas pokaże, co się wydarzy.





Nasunęło mi się takie oto przemyślenie. Z każdej strony ciągle słyszymy od ludzi "nie mam czasu". A przecież czas nie jest naszą własnością! To jest coś, co otrzymaliśmy na starcie i możemy w dowolny sposób wykorzystać. Dla wierzących czas przynależy do Boga. Czasu nie da się zatrzymać, zapakować, uchwycić, więc nie możemy mówić, że mamy czas, bądź nie mamy czasu. Po prostu go wykorzystujmy!

Generalny przegląd c.d. | Trzecia wizyta u dentysty

Wczoraj byłam u dentysty po raz trzeci. Tym razem już na "właściwe" leczenie. Standardowo 25 mg i w drogę. 
Miałam leczonego zęba z najmniejszą dziurką. Dentystyka pocieszyła mnie, że będzie szybko. Nie pytając mnie o zdanie, zaczęła podawać mi znieczulenie. Pewnie większość z Was nie wyobraża sobie wizyty u dentysty bez znieczulenia, ale dla mnie od wygody i komfortu ważniejsza jest szybkość zabiegu. Mało tego, podano mi jakieś "super nowoczesne" znieczulenie aplikowane przez komputer, co trwało.... 8 min! Myślałam, że zrezygnuję już po samym znieczuleniu! 8 min z igłą w dziąśle! I tekst dentystyki: "prawda, że przyjemnie? Nie czuć tego okropnego rozpychania w dziąśle"... Bardzo mnie to zniechęciło i wywołało lęk. Dodatkowo samo znieczulenie kosztowało aż 70 zł! Potem już było z górki, ale nie zdecydowałam się już umówić na kolejną, trochę cięższą wizytę. Trochę z powodu lęku, trochę z powodu czekających mnie wydarzeń w najbliższym czasie. Jedno jest pewne - za "super nowoczesne" znieczulenie z pewnością już podziękuję. Wolę wyć z bólu lub przeżyć krótkie i jednorazowe ukłucie igłą.

Od sierpnia miałam nie zajmować się już dzieckiem kuzynki, więc znalazłam sobie dodatkową pracę. Dużo dodatkowej pracy. I co? Nadal zajmuję się małym po 2-3 godziny dziennie po przedszkolu (do zniesienia), a dziś dodatkowo zajmowałam się nim cały dzień, bo już przyniósł pierwszą chorobę. Jak żyć? Powiedzcie mi, jak żyć????



"Białe noce"

"Białe noce" to kolejna pozycja z mojej prywatnej biblioteczki, autorki Mariki Krajniewskiej. Pisarka jest założycielką wydawnictwa Papierowy Motyl, w którym miałam przyjemność pracować jako PR-owiec. Krótko, ale jednak było to wspaniałe doświadczenie. W tym miejscu mogę się pochwalić stworzeniem autorskiego artykuł o pisarce na Wikipedii (https://pl.wikipedia.org/wiki/Marika_Krajniewska), a także napisaniem notki o książce "Żniwiarz. Początek obłudy", która pojawiła się na okładce owej pozycji. 

Wracając do tytułowej książki, dzielę się z Wami cytatami wartymi uwagi z mojego punktu widzenia. 


"A wiesz co? Ja mam tę wojnę w dupie. Mnie mojej własnej wystarczy. Moja wojna jest głucha. Nie słucha nic, a nic. Tylko się szczerzy i odbija jej się moimi niegdyś podjętymi decyzjami. To ta wojna, moja własna, jest najstraszniejsza."

"Brak celu nigdy nie był przeszkodą, by do celu zmierzać. Najwyżej osiągnie się cel zupełnie kogoś innego, tak przy okazji."

"(...) szczęśliwe małżeństwo z terminem ważności (...)"

"Chciałem ją zapewnić, że przyjadę, że nie wyobrażam sobie życia bez niej. A ona pewnie odpowiedziałaby mi, że wie, że będzie czekać. Zapewne tak właśnie by się stało, gdyby słowa zostały wypowiedziane. Ale nie zostały. Milczeliśmy zgodnie. Każdy na swój temat."

"Ola lubiła deszcz - byłem tego pewny. Zmywał z niej płacz. (...) Najpierw myślała, że nie może płakać, ponieważ to zaraźliwe, jak choroba przenoszona drogą kropelkową. Wszak łzy to kropelki."

"Lubiła deszcz. Nawet wtedy, gdy była szczęśliwa. (...) To zupełnie odwrotnie niż ja. Ja nie lubiłem deszczu. Zawsze kiedy zaczynał swoją pionową podróż, bałem się, że zmyje mapę, którą namalował mi los."

"Towarzyszyła mi pustka. Nic więcej. W jednej chwili straciłem wszystko. Czy znałeś to uczucie? Przez chwilę wydaje ci się, że nie żyjesz. Nic nie czujesz. Jesteś znieczulony słowem, które usłyszałeś."

"Do tej pory matka była w moim sercu pierzyną. Grubą, ciepłą, miękką. Otulała, wypełniała po brzegi sobą, dając komfort i poczucie bezpieczeństwa. Za nic w świecie nie chciałem spod tej pierzyny wyjść."

"Wiedziałem już wcześniej, co zostanie mi zakomunikowane, byłem na to przygotowany, ale nie gotowy. Chyba nigdy nie jest się gotowym na odejście. Nawet jeśli się tego spodziewasz. Cień nadziei w takich sytuacjach jest niezwykle ulotny. (...) A potem nagle czujesz, jak brakuje oddechu, jak się dusisz, łapczywie próbując nabrać tchu. Jak rozpada się na kawałki twój wewnętrzny świat, twoja wiara znika, bez słowa, bez uprzedzenia zmieniając właściciela, a ty stajesz się pusty. I wtedy nie czujesz nic, nawet tęsknoty. Nawet żalu nie czujesz, bo jeszcze nie możesz go czuć. Nie wiesz, co się stało, ale jedno jest dla ciebie pewne - że tak musi być. Że nie zdołasz już nic zmienić i w zasadzie zmieniać nie chcesz."

"Miłość. Słowo trudne do wypowiedzenia. Nie lubił go, Wiązało się z emocjonalnym wyczerpaniem i nadużywaniem słowa "muszę"."

"Stałem się swoim własnym cieniem, marzącym o tym, by zmienić właściciela. Pragnąłem zostać cieniem jej, by móc chociaż czasem, z lekkiego oddalenia, spolegliwie patrzeć na to, co robi, gdzie jest, jak się czuje."

"Czasami, pomimo odległości, czuje się czyjąś bliskość. Czasami jednak ktoś, kto stoi metr od ciebie, jest oddalony o lata świetlne przekonań, zdarzeń, które wydarzyły się wyłącznie w czyjejś świadomości."

"Wszyscy piszemy swoje historie. Opisujemy w listach do tych najważniejszych. I do siebie samych." 

Czyż nie tym właśnie jest pisanie bloga? 



Generalny przegląd c.d. | Druga wizyta u dentysty

Zgodnie z zapowiedzią opisuję kolejne zmagania z lekarzami. 
Zacznę od tego, że rano pojechałam z kuzynką, jej mężem i dzieckiem na basen, na którym (o dziwo!) udało mi się zapomnieć o czekającej mnie wizycie u dentysty i - UWAGA! - można powiedzieć, że nie miałam objawów nerwicowych! Mimo upału, dużej ilość ludzi i oddalenia od domu! Dobry początek ;)

Po powrocie do domu ogarnęłam się, 25 mg hydrohyzyny weszło w krwiobieg (zastanawiałam się, czy nie spróbować zredukować do 20 mg, i dobrze że tego nie zrobiłam) i pojechałam. Podczas samej drogi mniej się tresowałam niż ostatnio. Jednak gdy położyłam się już na fotelu zaczęła się jazda. Na początku trochę się działo, więc nie miałam czasu skupić się na lęku. Zostałam ubrana od głów do stóp - czepek, okulary, "śliniak" i narzuta na ubranie. Trochę zestresowało mnie to, że nic nie widziałam (oczy też miałam zakryte) i ciężko mi się oddychało (noc również). I zaczęło się czyszczenie zębów. W ręce miętosiłam chusteczkę, byłam spięta jak cięciwa łuku. Serce waliło mi tak, że miałam wrażenie, iż cały fotel podskakuje. Po chwili zaczął się pierwszy atak paniki. Zaczęłam szukać ratunku: powiem, że chcę siku, poproszę, żeby zawołać mamę, powiem, że nie mogę oddychać albo, że ścierpła mi noga. Panika minęła, ale już zaczęłam przygotowywać się na nadejście drugiej. Oczami wyobraźni próbowałam policzyć, ile zębów zostało jeszcze do wyczyszczenia. Jak długo to jeszcze potrwa? O nie, idzie, zbliża się, nadciąga drugi atak. Robi mi się gorąco i jest, zostałam zaatakowana. Już chciałam użyć któregoś z moich kół ratunkowych, tylko jak wstanę, skoro jestem cała poprzykrywana? Jak mam powiedzieć, że ścierpła mi noga, skoro w buzi mam gumowy rozpychacz? O, przechodzi, mija, idzie sobie, co za ulga. Mam nadzieję, że już dziś mnie nie zaatakuje. O Jezu, jak mi dobrze. Czy ma Pani może wolny termin po mnie? Z chęcią zostanę na kolejny zabieg.



Tak to mniej więcej wyglądało. Zaznaczę, że mój lęk nie był bynajmniej związany z samą osobą dentysty, którego raczej się nie boję, a z faktem braku możliwości ucieczki. Wiszą nade mną dwie obce osoby i coś przy mnie robią, a ja nie mogę uciec. Taka sama sytuacja byłaby w przypadku fryzjera, kosmetyczki lub innego lekarza. Niestety po czyszczeniu zębów ujawniły się 3 małe dziurki do leczenia. Oprócz tego muszę umówić się na wizytę u ortodonty. Po ściągnięciu aparatu 11 lat temu założono mi od wewnątrz małą szynę, żeby zęby nie rozjechały mi się. I chyba pora już się z nią pożegnać.

Kolejna wizyta 9 września. Tym razem leczenie zęba. Z każdym kolejnym krokiem coraz gorzej. Ale idę za ciosem. Boli tylko fakt, że wybrałam sobie chyba najdroższy gabinet dentystyczny w mieście. Ale jak go teraz zmienić, skoro już poznałam nowe miejsce, nowego lekarza i wiem, że omija mnie stres związany z czekaniem, bo poprzednia wizyta przedłużyła się? To dla mnie bardzo ważne, że od razu wchodzę do gabinetu. Cóż, za wygodę trzeba płacić... Biorę się do roboty. Przecież nie pozbędę się wszystkich oszczędności na coś, co kosztuje mnie tyle nerwów i stresu. 

                                                                                                                                     AntyK

Generalny przegląd

Każdy nerwicowiec na początku swojej choroby biega po lekarzach doszukując się wyjaśnienia swojego stanu. Zazwyczaj na pierwszy ogień idzie kardiolog i endokrynolog, w których pokłada się nadzieję, że kołatania serca i uczucie duszności to objawy jakieś choroby i wystarczy wziąć pigułkę, aby wszystko minęło. 

Tak się jednak nie dzieje. Słyszymy diagnozę, że to nerwica lękowa z objawami somatycznymi, zaburzenie psychiczne, którego nie da się wyleczyć lekami. Musimy nauczyć się ją pokonywać albo nauczyć się z nią żyć. 

Gdy objawy nerwicowe są nasilone, zazwyczaj trudno jest nam wychodzić do ludzi. Wyeliminowaliśmy wszystkie możliwe choroby, więc do specjalistów już nie chodzimy. W moim przypadku wizyta u lekarza to koszmar. Nie dość, że trzeba czekać w tłumie ludzi, to jeszcze mało który lekarz wykazuje zrozumienie dla nerwicy. Niejednokrotnie słyszałam hasła typu "Taka młoda, a już ma nerwicę?", "A czego ty się boisz? Wszyscy odczuwają niepokój przed badaniem". A przecież to nie tak! My oprócz typowego niepokoju odczuwamy dodatkowy lęk, który jest związany z wyjściem poza nasz prywatny "obszar bezpieczeństwa", z wyjściem do ludzi, z brakiem możliwości ucieczki i schowania się w samodzielnie zbudowanym azylu. 

Jednak przychodzi taki czas, gdy trzeba przełamać się i rozpocząć wycieczkę po lekarzach, aby sprawdzić swój stan zdrowia. To trudny moment w życiu lękowców. Ciągle mówimy sobie, że jeszcze nie czas, że jeszcze nie jesteśmy gotowi, że zdecydujemy się, gdy będzie mniej objawów. Prawda jest taka, że nigdy nie będziemy w pełni gotowi i nie można przegapić odpowiedniego momentu, który pojawia się niesamowicie rzadko!



Ja zbierałam się na ten moment już od 2 lat. Dziś właśnie to nastąpiło. Powoli, wizyta po wizycie robię generalny przegląd stanu zdrowia. Na pierwszy rzut poszła priorytetowa wizyta u dentysty. 25 mg hydroxyzyny weszło w krwiobieg, dzięki czemu pojawiłam się na fotelu. Krótki przegląd uzębienia, potem tomografia 3D z dużym lękiem, omawianie wyników i po wszystkim. Diagnoza była lepsza niż się spodziewałam. Kilka plomb do wymiany, prawdopodobnie nie ma nic do leczenia. Ale to nie wszystko. Mam aż 3 zęby mądrości do usunięcia, z czego jeden umiejscowił się pod kością szczękową. O zgrozo! Jak jak to przeżyję?! Dla normalnego człowieka taka informacja wywoływała by ogromny strach. Więc do co dopiero u mnie! A najśmieszniejsze jest to, że nie boję się samego zabiegu ani bólu, tylko faktu, że nie będę mogła wstać z fotela i wyjść z gabinetu przez kilkadziesiąt minut!

Nie ma co się nad tym zamartwiać. Trzeba powoli, małymi kroczkami odhaczyć wszystkich specjalistów z listy. Póki co 31 sierpnia mam kolejną wizytę u dentysty na czyszczenie zębów. Jak mi poszło, opowiem w kolejnym poście. Następny punkt z listy to wizyta u lekarza rodzinnego po skierowania na badania. Planuję znowu złożyć wniosek o sanatorium*. W końcu należy mi się!

*Pewnie niewiele młodych osób wie, że każdemu co 2 lata przysługuje 3-tygodniowy pobyt w sanatorium na NFZ. Wystarczy mieć małą historię choroby, np. wykazać, że ma się bóle kręgosłupa i chodzi się na rehabilitację, lub często choruje się na anginę. Jest to pobyt dofinansowany i zazwyczaj dopłaca się ok. 500 zł + dojazd. Ja z tej opcji skorzystałam już 2 razy. Dla zachęty dodam, że za pierwszym razem zostałam wysłana do 4**** hotelu w Kołobrzegu! Wykorzystajcie te pieniądze, które co miesiąc płacicie ZUS-owi!


Syndrom FOMO

Jestem osobą, która zawsze lubi wszystko wiedzieć (nie mylić ze wścibstwem) i wszystko mieć pod kontrolą. Nie lubię, gdy nie mogę być tam, gdzie coś się dzieje, bądź gdy dwa wydarzenia dzieją się równolegle i muszę wybierać. Na imprezy/spotkania zazwyczaj przychodzę pierwsza i wychodzę ostatnia, żeby nic mnie nie ominęło. Są to cechy charakterystyczne dla nerwicowców. Niedawno dowiedziałam się, że takie zachowanie ma swoją nazwę. Syndrom FOMO.


Trochę teorii. "FOMO (ang. fear of missing out), to lęk przed tym, że coś nas omija. W dzisiejszych czasach nieustannie chcemy być na bieżąco i chęć ta staje się niemal niczym elementarna potrzeba, taka jak spożywanie posiłków czy oddychanie. Potrzeby fizjologiczne, są jednak uwarunkowane w naszych organizmach w naturalny sposób, konsumpcja informacji natomiast, staje się naszym własnym nałogiem. Na pewno każdy z Was zna osobę, która co chwilę sprawdza skrzynkę mailową i nawet na wakacjach nie może powstrzymać się od przejrzenia branżowych wiadomości i prowadzenia rozmów w sprawach biznesowych. O ile takie zachowanie tłumaczone jest jeszcze pracoholizmem, o tyle obsesyjne sprawdzanie telefonu, Facebooka czy maila w oczekiwaniu na nowe, zaskakujące wiadomości, staje się już nieco niepokojące. Według psychologów, takie zachowanie spowodowane jest lękiem przed opuszczeniem jakiegoś towarzyskiego wydarzenia lub informacji, która może mieć wpływ na poczynione przez nas plany.
Po dokładniejszym przeanalizowaniu FOMO, okazało się, że to zjawisko związane jest z potrzebą porównywania się z innymi i oczywiście chęcią przodowania, bycia najlepszym. Problem zaczyna się pojawiać, kiedy widzimy, że komuś wiedzie się lepiej niż nam. Niech tylko ktoś wrzuci na swoją facebookową tablicę zdjęcia z szalonych, tropikalnych wakacji, ustawi status dotyczący nowego związku lub poinformuje o zdobyciu nowej, lepszej pracy. Jest to moment kiedy rodzi się w nas frustracja i poczucie, że jesteśmy wykluczeni z tego co wysoko cenione i wartościowe. Oczywiście, nam nie wiedzie się w tym momencie wcale źle, wszystko jest u nas w jak najlepszym porządku, jednak doszukujemy się bliżej nieokreślonego sukcesu, który mogliśmy osiągnąć, lecz nie osiągnęliśmy ze względu na źle obrane wcześniejsze postępowanie. W związku z tym, osoby z syndromem FOMO, nawet w sytuacji kiedy są przemęczone całym tygodniem pracy, a ich nastrój podpowiada im, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zaszycie się we własnym domu i zanurzenie się w spokojne tony relaksującej muzyki, nie przegapią żadnej imprezy, w obawie, że może ich ominąć coś naprawdę ważnego.
FOMO to również lęk przed dokonaniem niewłaściwego wyboru. Obawiamy się, że z wielu możliwych opcji, nie wybierzemy tej, która będzie najatrakcyjniejsza. Mimo, że według ekspertów FOMO dotyczy głównie rzeczywistości online, okazuje się, że nie musi dotykać tylko tych, którym większość życia upływa przeglądając strony internetowe. Ten syndrom przejawia się też lękiem przed tym, że umknie nam coś, co teoretycznie mogłoby być fascynujące. W związku z tym zaczynamy bywać wszędzie – koncerty, wystawy, mecze. Wykorzystujemy każdą nadarzającą się okazję, tylko po to, aby nikt inny nie sprzątnął jej nam sprzed nosa. Aukcje internetowe, wyprzedaże, bilety lotnicze w atrakcyjnych cenach – koniecznie musimy stać się władcami tego wszystkiego.
Oczywiście, FOMO nie wzięło się znikąd, a największy wpływ na to zjawisko mają media społecznościowe. To właśnie takie portale jak Facebook czy Twitter mają potencjał uzależniający, nakręcają nas i sprawiają, że wciąż sprawdzamy co dzieje się u naszych znajomych, idoli oraz jakich nowości dostarczają polubione przez nas strony.
Według naukowców, pierwszym krokiem do poradzenia sobie z FOMO jest przede wszystkim akceptacja własnych słabości. Należy zmienić swoje lęki w motywacje – jeśli nie jesteś z czegoś w swoim życiu zadowolony, spróbuj to zmienić. Nie myśl także, że inni mają dużo lepiej od Ciebie, a wręcz przeciwnie – mają o wiele gorzej. To, że muszą ciągle publikować w Internecie każde wydarzenie ze swojego życia, świadczy, że ich frustracja i lęk przed tym, że coś ich ominie, jest nieporównywalnie większy niż Twój.
W tym momencie warto się zastanowić, czy nowoczesna technologia jest faktycznie tak zbawienna dla ludzkości. Nie można się nie zgodzić, że przynosi ona wiele korzyści, jednak najważniejsze, byśmy umieli z niej rozsądnie korzystać. Zastanów się, czy idąc wyrzucić śmieci musisz koniecznie zabierać ze sobą telefon i czy Twoje życie faktycznie się odmieni, jeśli w porę nie zobaczysz fotki Twojego znajomego pływającego z delfinami wśród fal oceanu. W dobie całego wielkiego szału na nieustanne sprawdzanie co się dzieje u innych, poświęćmy więcej czasu dla siebie. Przekonasz się, że kiedy zaczniesz spędzać czas na świeżym powietrzu, oddając się temu co lubisz, a nie temu czego nie powinieneś przegapić, po pewnym czasie odczujesz, że otchłań Internetu nie jest już tak wciągająca, jak to bywało kiedyś."
Źródło: http://life4style.pl/fomo-choroba-dzisiejszych-czasow/

Co prawda dla mnie chodzenie na imprezy, koncerty, mecze, spotkania towarzyskie itp. jest bardzo trudne i raczej ich unikam, niemniej jednak czuję się wtedy bardzo źle. Dołuję się faktem, że nie mogłam tam pójść z powodu nerwicy i boję się, że coś mnie omija. I ten ciągły motyw z porównywaniem się do innych.... Powoli z tym walczę i staram się skupić wyłącznie na swoim życiu.


Na koniec mały test sprawdzający czy cierpisz na FOMO i moje odpowiedzi:



1. Budzisz się rano i pierwszą czynnością, którą wykonujesz jest sięgnięcie po smartfona i sprawdzenie powiadomień w mediach społecznościowych? (czasami, zależy jakie to są powiadomienia)

2. Nie wyobrażasz sobie spędzenia dnia bez dostępu do internetu? (byłoby ciężko, ale nie wykluczam)

3. Kilka razy dziennie sprawdzasz pocztę i reagujesz na każde powiadomienie z Facebooka? (tak)

4. Klikasz „wezmę udział” w większości wydarzeń, na które zapraszają cię znajomi, nawet wtedy, gdy wiesz, że nie uda ci się dotrzeć? (nie)

5. Robisz zdjęcia gdziekolwiek jesteś i jak najszybciej publikujesz je w sieci? (ostatnio tak, chcąc pokazać ex, że doskonale sobie radzę bez niego)

6. Informujesz w mediach społecznościowych o każdym wyjściu/wyjeździe/wydarzeniu ze swojego życia? (raczej nie)

7. Na bieżąco sprawdzasz ile lajków i komentarzy zbierają twoje posty? (tak)

8. Każdą nowopoznaną osobę zapraszasz do znajomych na Facebooku? (nie)

9. Korzystasz z mediów społecznościowch tuż przed snem? (tak)

10. Korzystasz z mediów społecznościowych podczas jedzenia śniadania/obiadu/kolacji? (zdarza się)

Jeśli na większość pytań odpowiedziałaś/łeś twierdząco, prawdopodobnie cierpisz na FOMO.

Budzisz się rano i pierwszą czynnością, którą wykonujesz jest sięgnięcie po smartfona i sprawdzenie powiadomień w mediach społecznościowych?

http://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/nalogi/fomo-sprawdz-czy-jestes-uzalezniony-od-dostepu-do-informacji-test_42859.html

Jest jeszcze dla mnie nadzieja ;)
1. Budzisz się rano i pierwszą czynnością, którą wykonujesz jest sięgnięcie po smartfona i sprawdzenie powiadomień w mediach społecznościowych?
2. Nie wyobrażasz sobie spędzenia dnia bez dostępu do internetu?
3. Kilka razy dziennie sprawdzasz pocztę i reagujesz na każde powiadomienie z Facebooka?
4. Klikasz „wezmę udział” w większości wydarzeń, na które zapraszają cię znajomi, nawet wtedy, gdy wiesz, że nie uda ci się dotrzeć?
5. Robisz zdjęcia gdziekolwiek jesteś i jak najszybciej publikujesz je w sieci?
6. Informujesz w mediach społecznościowych o każdym wyjściu/wyjeździe/wydarzeniu ze swojego życia?
7. Na bieżąco sprawdzasz ile lajków i komentarzy zbierają twoje posty?
8. Każdą nowopoznaną osobę zapraszasz do znajomych na Facebooku?
9. Korzystasz z mediów społecznościowch tuż przed snem?
10. Korzystasz z mediów społecznościowych podczas jedzenia śniadania/obiadu/kolacji?
Jeśli na większość pytań odpowiedziałaś/łeś twierdząco, prawdopodobnie cierpisz na FOMO


http://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/nalogi/fomo-sprawdz-czy-jestes-uzalezniony-od-dostepu-do-informacji-test_42859.html


Sprawdź, czy cierpisz na FOMO (TEST)

1. Budzisz się rano i pierwszą czynnością, którą wykonujesz jest sięgnięcie po smartfona i sprawdzenie powiadomień w mediach społecznościowych?
2. Nie wyobrażasz sobie spędzenia dnia bez dostępu do internetu?
3. Kilka razy dziennie sprawdzasz pocztę i reagujesz na każde powiadomienie z Facebooka?
4. Klikasz „wezmę udział” w większości wydarzeń, na które zapraszają cię znajomi, nawet wtedy, gdy wiesz, że nie uda ci się dotrzeć?
5. Robisz zdjęcia gdziekolwiek jesteś i jak najszybciej publikujesz je w sieci?
6. Informujesz w mediach społecznościowych o każdym wyjściu/wyjeździe/wydarzeniu ze swojego życia?
7. Na bieżąco sprawdzasz ile lajków i komentarzy zbierają twoje posty?
8. Każdą nowopoznaną osobę zapraszasz do znajomych na Facebooku?
9. Korzystasz z mediów społecznościowch tuż przed snem?
10. Korzystasz z mediów społecznościowych podczas jedzenia śniadania/obiadu/kolacji?
Jeśli na większość pytań odpowiedziałaś/łeś twierdząco, prawdopodobnie cierpisz na FOMO.


http://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/nalogi/fomo-sprawdz-czy-jestes-uzalezniony-od-dostepu-do-informacji-test_42859.html