Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Kolejne marzenie spełnione!

Spełniłam kolejne marzenie z listy!

Mowa o udaniu się na spektakl teatralny. Co prawda nie odbywało się to w teatrze, a w domu kultury, ale różnicy nie było żadnej. 

Z podekscytowaniem czekałam na ten dzień. Bilety kupiłam już 3 miesiące wcześniej, bo tak ciężko jest je dostać. Pech chciał, że na 2 dni przed spektaklem przeziębiłam się. Pojawiły się obawy, że mnie nie wpuszczą, bo mam temperaturę 37 stopni. Szczęśliwie domowymi sposobami udało mi się rozgonić chorobę. 

Wybrałam miejsca odpowiednie dla siebie, czyli ostatnie w rzędzie i zaraz obok drzwi. Wbrew pozorom bardzo dużo mi to dało. Myślę, że przez gorsze samopoczucie spowodowane chorobą, lęk był trochę mniej nasilony. Były chwile, że zawracało mi się w głowie i myślałam tylko o tym, żeby wstać i wyjść. Mimo to przez większość spektaklu byłam w stanie skupić się na tym, co dzieje się na scenie. Chociaż cały czas czułam, że jestem cała spięta.

 

Sam spektakl nosił jakże przewrotny tytuł "Nerwica natręctw" w reżyserii Artura Barcisia. Była to komedia, chociaż mnie jakoś nie bawiła. Widownia często się śmiała, więc nie wiem, czy robili to trochę na pokaz, czy też to mnie tak ciężko jest rozbawić. Kto ma nerwicę lękową, ten się w cyrku nie śmieje. 

Mimo to bardzo mi się podobało. Któż lepiej zrozumie sedno problemów bohaterów, niż osoba, która zna je z własnego doświadczenia? Przez moment miałam nawet ochotę wstać i dołączyć do aktorów, bo idealnie wpisywałam się w scenariusz 😂 Spektakl miał dla mnie ważny przekaz z morałem na końcu. No i fajnie było zobaczyć znanych aktorów na żywo :) 

Na pewno na tym nie zakończę swojej przygody z kulturą :)


Halloween

 Post dodany z opóźnieniem, ale ostatnio tyle się dzieje, że mam zaplanowane posty już na miesiąc do przodu :)

Do rzeczy

Moja "nowa" przyjaciółka - nazwijmy ją Klara - koniecznie chciała, żebyśmy robiły coś w Halloween. Ogólnie nie uznaję tego święta, ale już od wiosny próbuję opuścić swoją strefę komfortu i wyjść na miasto, do klubu. Uznałam więc, że to będzie dobra okazja.

W tym roku Halloween wypadło w niedzielę. W pierwszej wersji miałyśmy iść w sobotę, ale było przed świętem zmarłych i uznałyśmy, że wygodniej nam będzie w niedzielę. 

Klara uparła się, że mamy się pomalować w stylu La Calavera Catrina. Bardzo mi się nie chciało szukać inspiracji, farb do twarzy, malować, ani... wychodzić wieczorem z domu! Żałowałam, że się na to zgodziłam, zamiast spędzić spokojny wieczór z książką i kakao. Byłam zmęczona, chciało mi się spać. Ale cóż, jak powiedziałam A, to musiałam powiedzieć B. 

 


 

Podczas malowania o dziwo miałam frajdę. Zajęło nam to w sumie 2,5 godziny! Cały mój pokój, biurko, szafa, lustro, podłoga, dosłownie wszystko było wymazane farbami! Trudno, posprzątam później. Pozbierałyśmy się i pojechałyśmy w miasto. 

I jakież było nasze zaskoczenie, gdy na mieście nie było żywej duszy! Parę pijanych gówniarzy, jakieś dziewczyny z psem, grupka znajomych, która też szukała miejsca na wieczór. Żadnej przebranej czy pomalowanej osoby! W jedynym otwartym pubie, w którym miała być impreza Halloween, było ledwie kilka osób. Czułyśmy się jak idiotki idąc tak przez miasto. Kilka osób wytykało nas palcami, inni się śmiali. Myślałam, że rozniosę Klarę na strzępy! Nie znoszę być w centrum uwagi, a w szczególności po tej złej stronie! Bardziej jednak byłam zawiedziona, że w końcu zmobilizowałam się żeby wyjść na miasto, a tu takie zaskoczenie. Moje miasto tako wspaniałe... Kolejny argument, dlaczego go nie lubię. 

Po godzinie wróciłyśmy zniesmaczone do domu. Na mnie czekało sprzątanie i czyszczenie sukienki, która umazała się farbami. I jeszcze trzeba było jakoś zmyć ten makijaż... 

Teraz trochę bawi mnie ta sytuacja, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Zobaczymy, kiedy znów wyjdę ze swojej strefy komfortu i wyjdę w miasto. Tym razem jednak będzie to sobota i z pewnością nie będzie to MOJE miasto..



Mój pierwszy w życiu networking


 Tak, wzięłam udział w pierwszym w życiu networkingu i mimo, że tylko jako uczestnik (a nie prowadzący czy organizator 👅), to kosztowało mnie to dużo lęku.

Pomysł był moją inicjatywą. Było to spotkanie właścicieli biur rachunkowych i odbywało się w Katowicach. W pierwszej wersji miałyśmy jechać same z mamą, ale ostatecznie zawiózł nas ojciec. I jak się później okazało, to była dobra decyzja.

Droga minęła mi w napięciu i podekscytowaniu. Niestety szala przechyliła się do tych bardziej negatywnych odczuć, gdy samochód zaczął sygnalizować uciekające powietrze z opony. Dopompowaliśmy powietrze na stacji i komunikat zniknął.


 

Po dotarciu pod biurowiec nie wiedziałyśmy, w którą stronę się udać, więc podążyłyśmy za grupką osób, które - jak się okazało - również szukały tej samej sali konferencyjnej. Idąc za ciosem weszłam do windy. Zorientowałam się o tym dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły i nie było już odwrotu. Zdążyłam spanikować, zrobiło mi się gorąco, bałam się, że zaraz zacznę krzyczeć i walić we drzwi. Trwało to może 5 sekund, a było tak silne. Drzwi się otworzyły i odetchnęłam z ulgą. Niestety nie na długo.

W spotkaniu uczestniczyło ok. 120 osób i na moje nieszczęście drzwi do sali konferencyjnej znajdowały się z samego przodu. Pomogło to mojemu lękowi wydostać się na powierzchnię. Jak mam uciec (czyt. wyjść), skoro wszyscy będą na mnie patrzeć? Nie chcę przeszkadzać w prelekcji. A poza tym... jak mam to zrobić, skoro zaraz po wstaniu z krzesła przewrócę się? No i nie wiem gdzie są schody, a drugi raz do windy nie wejdę! Te i podobne myśli towarzyszyły mi przez całe 1,5 godzinne szkolenie. Nie wiem z niego totalnie nic. Cały czas odczuwałam lęk i myślałam tylko o ucieczce. Nie pomogła woda ani ciasteczka. Próbowałam nawet przepisywać cokolwiek z rzutnika, byle tylko odwrócić uwagę od lęku. Chciałam wyjść, jednocześnie bojąc się wstać. Błędne koło. 

Nie wiem, czy uznać to za sukces, ale wytrzymałam do końca szkolenia. Potem było już luźno. Zjedliśmy obiad a następnie odbywały się indywidualne rozmowy właścicieli, w trakcie których wymienialiśmy się spostrzeżeniami, pomysłami, nowymi rozwiązaniami i... narzekaniem :)


 

Z początku było mi trochę dziwnie nieswojo. Pierwszy raz uczestniczyłam w czymś takim. Czułam, że nie bardzo pasuję do tamtego towarzystwa, że inni mają wielkie biura i w ogóle nie będę miała z kim rozmawiać. Rekordzista zatrudniał w swoim biurze 150 osób! Swoją drogą na moje oko byłam tam najmłodsza. Ale ludzie sami dołączali do naszego stolika i akurat tak się złożyło, że były to same osoby, prowadzące jednoosobowe działalności! Stwierdziliśmy więc, że naszą grupę nazwiemy mikro biura rachunkowe :) 

Droga powrotna do domu minęła już totalnie na luzie mimo, iż znów zaczęło uciekać powietrze z opony. Zapewne gdybym była sama z mamą, to ta sytuacja by mnie zestresowała. 

Podsumowując: jestem zadowolona, że miałam okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu, poznać nowych, sympatycznych ludzi (nowość!) i spróbować swoich sił w czymś takim. Nie spodziewałam się, że mój lęk podczas szkolenia będzie aż tak silny. Do domu wróciłam znów z mieszanymi uczuciami. Bo może by tak rozwinąć bardziej działalność, wynająć biuro z prawdziwego zdarzenia, zatrudnić ludzi, pozyskać więcej klientów? Podobałoby mi się to, ale nie mam prawej ręki, które będzie mnie reprezentować. I straciłabym kontrolę nad każdą czynnością, która się dzieje.

Czy ja kiedyś w końcu przestanę "nabierać" na siebie kolejne obowiązki, wymyślać coraz to nowsze pomysły i czy znajdę czas na odpoczynek?




"Lot nad kukułczym gniazdem" Ken Kesey

 Taka klasyka, a ja dopiero teraz po nią sięgnęłam! Najpierw przeczytałam książkę, a później obejrzałam film, który trochę odbiegał od fabuły przedstawionej w wersji papierowej, jednak nie opuszczono najważniejszych kwestii. Ale to było dobre i poruszające! Naprawdę daje do myślenia.


 

"(...) jesteśmy maszynami, które mają defekty nie do naprawienia, defekty wrodzone lub spowodowane przez kolizje, czołowe zderzenia z tysiącami nieustępliwych przeszkód w ciągu lat; gdy zabierano nas do szpitala, byliśmy wrakami krwawiącymi rdzą gdzieś na złomowisku."

"Tu, w szpitalu, usuwa się usterki nabyte w miastach, w kościołach i w szkołach. Kiedy naprawiony wyrób powraca do społeczeństwa - zupełnie jak nowy, a czasami lepszy od nowego - szczęście rozsadza serce Wielkiej Oddziałowej; to, co do niej trafiło jako bryła szmelcu, jest teraz sprawną, wyregulowaną cząstką (...). Nareszcie jest dostrojony do otoczenia."


 

"(...) każda chwila spędzona w towarzystwie kolegów - co prawda nie wszystkich - ma znaczenie terapeutyczne, podczas gdy każda chwila spędzona na samotnych rozmyślaniach tylko powiększa waszą alienację.

- Czy dlatego musi być przynajmniej ośmiu chętnych, zanim można iść na terapię zajęciową czy fizjoterapię?

- Właśnie.

- A więc jeśli ktoś chce być sam, to znaczy, że jest chory, tak?

- Tego nie powiedziałam.... 

- Czyli idąc się załatwić, też powinienem brać siedmiu kumpli, żebym przypadkiem nie rozmyślał, siedząc na kiblu?"

"Przyspieszasz kroku, zbiegasz ze stoku. Nie możesz się ruszyć ni w przód, ni w tył, spójrz prosto w lufę i módl się, byś żył, żył, żył."


Wycieczka do Wrocławia


 W tym roku tak się rozkręciłam ze zwiedzaniem, że wyskoczyliśmy jeszcze na kilka dni do Wrocławia. Przygotujcie sobie coś do picia i zasiądźcie wygodnie, bo dziś będzie trochę do poczytania :)

Start wycieczki nie był udany. Czułam typowy dla mnie niepokój przed podróżą, a oprócz tego bałam się o psa, który pierwszy raz został w domu pod opieką kogoś z rodziny. Myślałam, że standardowo rozpocznę wycieczkę jako kierowca, ale zderzyłam się ze ścianą, bo "nie mamy czasu na pipkanie a poza tym pojedziemy autostradą". Noż kur... serio?! Nie tyle mnie to wkurzyło, co zwyczajnie sprawiło przykrość, że w wieku 30 lat ojciec nadal mnie traktuje jak dziecko, które ledwo nauczyło się jeździć na rowerze. Emocje pękły, polały się łzy i start się wydłużył. Na szczęście był to jedyny zły moment w trakcie całej wycieczki. 

Tych kilka dni było tak niesamowicie intensywnych, że najważniejsze rzeczy wypiszę w punktach, aby było czytelniej. Tym samym powstanie krótki przewodnik po Wrocławiu z najważniejszymi punktami, wartymi odwiedzenia ;)

1. Droga tam i z powrotem minęła mi błyskawicznie i z pełnym luzem, mimo zatorów przy bramkach na autostradzie.

2. Codziennie przechodziliśmy pieszo ok. 15 km (28 000 kroków) nie licząc już godzin spędzonych w korkach.

3. Codziennie jadaliśmy obiad w innej kuchni świata i w żadnej z restauracji nie poczułam się ani przez chwilę źle, słabo ani z potrzebą siedzenia blisko wyjścia.

4. Pierwszy punkt na mapie zwiedzania to Muzeum Poczty i Telekomunikacji. Choć niewielkie, to eksponaty bardzo mi się podobały. Szczególnie pierwsze awizo na stronę A4, dyliżans pocztowy na 24 osoby oraz... budka telefoniczna, którą pamiętam (!), bo jestem tak stara :)


 

5. Mostek pokutnic łączący 2 wieże Katedry. Aby wyjść na wieżę dla rozwiązłych dziewcząt, trzeba pokonać 247 schodów. Droga podobna jak na latarnię morską. Ostatnich kilka kondygnacji to schody ażurowe, więc może zakręcić się w głowie. Na szczycie najpierw uderzył mnie piękny widok, a zraz potem zaczęło mi się kręcić w głowie od wysokości. Jest to ten rodzaj lęku, który lubię przełamywać.


 

6. Muzeum Narodowe - trochę nudne, bo w większości to same obrazy, ale na jednym z nich znalazłam swojego psa 😅  


 

7. Aquapark, który bardzo nas zawiódł. Atrakcje tylko dla dzieci, woda była zimna, basen sportowy zarezerwowany i jedyne z czego skorzystaliśmy to Halodarium i Tepidarium, czyli pokoje do wypoczynku (a'la sauny) z temperaturą odpowiednio 80 i 40 stopni. Myślałam, że za długo tam nie wytrzymam, bo wysoka wilgotność, temperatura i zamknięte pomieszczenie to idealne warunki do pojawia się lęku, ale byłam tak zmarznięta, że w każdym z pomieszczeniem wytrzymałam ok. 10 min.

 


8. Panorama Racławicka, której bardzo się obawiałam, ze względu na wpuszczanie w 30-minutowych odstępach i zamykanie krat za zwiedzającymi. Jednak strach znów okazał się mieć wielkie oczy i ostatecznie Panorama zrobiła na mnie duże wrażenie. Nawet nie myślałam o tym, żeby opuścić pomieszczenie przed końcem opowieści lektora.


 

9. Przejazd kolejką linową (gondolową) z jednego brzegu Odry na drugi. Zrobiłam to z marszu, bo inaczej bym się nie zdecydowała. Z chwilą gdy weszłam do gondoli, drzwi się zamknęły i wiedziałam, że nie mam już wyjścia, pojawił się lęk. Silny, intensywny, paniczny, ale trwał zaledwie kilka sekund. Potem już tylko podziwiał wspaniały widok i napawałam się buzującą adrenaliną, gdy gondola huśtała się na wietrze. Gdyby przeprawa trwała dłużej niż 5 min., to raczej bym nie skorzystała ;) 


 

10. Hydropolis, czyli miasto wody. Również nas zawiodło. Spodziewałam się dużej ilości doświadczeń i ciekawych doznań, a oprócz możliwości wejścia do atrapy łodzi podwodnej, zobaczenia makiety centrum Wrocławia i dowiedzenia się, ile km ma sieć kanalizacyjna we Wrocławiu, nie było tam nic ciekawego. Jedynie fajny klimat, bo wszędzie było ciemno i zwiedza się po niebieskim szlaku wodnym. 


 

11. Pokaz fontann niestety również zakończony porażką. Okazało się, że światła są zepsute, więc pokaz o zmierzchu odbywał się jedynie przy akompaniamencie muzyki, ale wodę niestety ledwo było widać. 


 

12. Zwiedzanie Hali Stulecia nie byłoby niczym spektakularnym, gdyby nie fakt zwiedzania w okularach VR. Pierwszy raz miałam okazję doświadczyć, jak to jest i uczucie było niesamowite! Mimo, że wiedziałam, że siedzę na krześle, przy stoliku, w pomieszczeniu, to w momencie wzlotu nad iglicę poczułam taki ogromny lęk, że musiałam zdjąć okulary :) Nie poddałam się i spróbowałam ponownie polatać w wirtualnej rzeczywistości, wciąż będąc świadomą, że to tylko obraz, ale lęk znów się pojawił. Tym razem go przetrzymałam, ale wstając od stolika byłam mokra jak kura ;) Emocje były niesamowite i jeśli tylko będziecie mieć kiedyś okazję spróbować okularów VR, zróbcie to! :) 


 

13. Na wystawę Body Worlds poszłam sama, co było ogromnym sukcesem! Musiałam przyjąć własną metodę zwiedzenia, czyli najpierw blisko wejścia, potem blisko wyjścia, a dopiero potem środek. Dobrze, że nie było dużo ludzi i miałam taką możliwość. Wystawa bardzo mnie ciekawiła i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, mimo że lęk trochę zamglił moje funkcje poznawcze.


 

14. Krasnale, pociąg do nieba oraz ulica neonów to punkty, które warto zobaczyć na całej trasie zwiedzania pozostałych miejsc. 


 

15. Na jednym z mostów na Ostrowie Tumskim miałam kiedyś zawieszoną kłódkę razem z ex, ale z powodu przeciążeń wszystkie kłódki zostały zdjęte. Już nie jesteśmy razem. Przypadek? Nie sądzę :D Oprócz mostków i kościołów mieliśmy na liście punkt widokowy, na który najpierw wchodzi się po 45 schodach, a następnie wjeżdża windą. Już wchodząc po krętych i ciasnych schodkach wiedziałam, że do windy nie wsiądę. Czy żałuję? Może trochę, ale na pewno nie uznaję tego jako porażki.

16. Ogród Botaniczny też oceniam średnio, być może z powodu okresu, w jakim do niego trafiliśmy. Prawie nic już nie kwitnęło, kilka szklarni było zamkniętych a zielone drzewa i alejki? Tyle można zobaczyć w każdym parku i to za darmo.

17. ZOO i Afrykarium. Samo zoo zwiedzało się super. Z początku zaczęliśmy zwiedzanie z aplikacją, ale szybko okazało się, że jest mocno niedopracowana. Potem przyszła pora na Afrykarium i tu już było trochę gorzej. Po pierwsze trzeba było wejść do zamkniętego budynku, w którym panował tropikalny klimat. Po drugie zwiedzanie odbywało się od punktu A, przez cały budynek, aż do punktu B, czyli nie było pomiędzy możliwości powrotu do wejścia/wyjścia (oczywiście ja tak to widziałam, bo były wyjścia ewakuacyjne, prowadzące nie wiadomo dokąd). Po trzecie wchodzenie niejako pod wodę. Wszystkie te czynniki wywołały u mnie lęk na tyle mocny, że nie byłam w stanie zatrzymać się na dłużej przy danych stanowiskach, ale nie na tyle silny, żeby uciekać i wycofać się. Nie mniej jednak fantastycznie było wejść do owego słynnego tunelu pod wodą, gdzie nad głową przepływają ci przeróżne stworzenia oceaniczne :)


 

18. Muzeum w Pawilonie Czterech Kopuł składało się ze współczesnej sztuki i nowoczesnych ekspozycji, których nie rozumiałam, ale mimo to podobały mi się. Dziwne uczucie patrzeć na zdjęcie nagiej kobiety w wieku ok. 60 lat, wadze ponad 100 kg z nieogolonymi nogami, pozującej na leżąco do zdjęcia.


 

19. Wieża widokowa na Sky Tower. Mimo, że miałam już kupiony bilet, to nie zdecydowałam się spędzić tych 50 sekund w windzie w drodze na 49-te piętro. Długo walczyłam z myślami i dyskutowałam z ochroniarzem obsługującym windę. Ostatecznie stwierdziłam, że nie będę psuć sobie pozytywnego obrazu całej wycieczki przypuszczalnym atakiem paniki w windzie i wysłałam rodziców samych. Ja w tym czasie samotnie obejrzałam wystawę fotograficzną w galerii handlowej. Czy żałuję? Trochę tak, ale być może kiedyś uda mi się pokonać ten strach i wyjadę. Oby tylko widok był tego wart ;) 



20. Na powrocie do domu zahaczyliśmy o Zamek Topacz, gdzie chcieliśmy zwiedzić Muzeum Motoryzacji, ale - no cóż - zostało tymczasowo zamknięte dzień wcześniej... Przeszliśmy się więc po parku iluminacji, który jesienią  nie robi zbyt dużego efektu, ale i tak teren był bardzo ładny i przed podróżą do domu warto było nawdychać się ostatnich atomów dolnośląskiego powietrza :)


 

Całą wycieczkę uznaję za bardzo udaną i wiem, że na pewno jeszcze Wrócę do Wrocławia, który niesamowicie mi się spodobał (choć to nie moja pierwsza wizyta w tym mieście). Zawsze podobały mi się duże miasta i znów biję się z myślami, jakby to było rzucić wszystko i zamieszkać w aglomeracji. Tylko czy nie jest to efekt "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma?". Czy kiedykolwiek będzie mnie stać na to, żeby porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się w zupełnie inne miejsce? Zawsze chciałam tego spróbować. Tylko czy będzie jeszcze odwrót? 


 

Do domu wróciłam z wielkim leniem, zapaleniem oskrzeli i niechęcią do pracy. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy nie przebranżowić się. To wszystko mnie już okropnie męczy, ale z drugiej strony żal mi tego czasu i wysiłku, który włożyłam w oba biznesy. Czy możliwe jest wypalenie zawodowe w tak szybkim czasie? A może to efekt choroby i ciągłego przemęczenia? A może przesilenie jesienne? Nie wiem, ale towarzyszy mi ostatnio spadek nastroju. Mam nadzieję, że nie zagości na długo, a moje morale wrócą na właściwe tory.


To już rok, gdy Ciebie z nami nie ma

 Dziś minął rok, odkąd odeszła od nas psia przyjaciółka. Do teraz boli mnie serce i tęsknię za Tobą. Wieczorem, gdy leżę już w łóżku, słyszę Twoje skomlenie, gdy "to" się stało. 

Jest z nami ktoś nowy. Daje nam mnóstwo radości każdego dnia. Jest tak pogodna, że potrafi rozweselić nawet obcych sobie ludzi. Bez niej byłoby nam ciężko, ale nigdy nie zastąpi nam Ciebie.

Zawsze będziesz naszym ukochanym pieskiem 🐾




Generalny przegląd 2021 | Wizyta u dermatologa


 Przyszła pora na kolejny krok w generalnym przeglądzie. Najłatwiejsze wydało mi się pójście do dermatologa z przebarwieniami na czole, które ostatnio mi się pojawiły, a także ze znamionami.

Na wizytę czekałam miesiąc. W dzień wizyty bardzo się stresowałam. Lęk był na tyle silny, że musiałam wziąć hydroxyzynę (nie pamiętam kiedy ostatni raz ją zażywałam! Byłam "czysta" nawet na wakacjach, wycieczkach, urodzinach i innych grupowych spotkaniach). Do poczekalni weszłam z mamą, mimo, iż wyraźnie było napisane, że tylko dzieci mogą wchodzić z opiekunem. Ale czyż w takiej sytuacji nie jestem jak dziecko?

Do gabinetu weszłam sama, choć wahałam się do ostatniej chwili, czy nie pociągnąć za sobą mamy. Lekarka okazała się mniej więcej w moim wieku. Ciągle coś pisała i pisała na komputerze, równocześnie słuchając, z czym przychodzę. Mój lęk rósł, bo musiałam siedzieć w jednym miejscu bez ruchu i czekać. W końcu lekarka kazała mi się rozebrać, żeby obejrzeć wszystkie znamiona na moim ciele. Nie było to dla mnie komfortowe, ale z drugiej strony cieszyłam się, że mogę wstać, ruszyć się i położyć. To dało mi trochę wytchnienia. 



Lęk pojawiał się jeszcze pod koniec, gdy znów ubrana siedziałam przy biurku w bezruchu, słuchając zaleceń. Prawdopodobnie moje przebarwienia nie znikną, a wręcz przeciwnie - jeśli będę przebywać na słońcu, to mogą się pogłębić. Jak osoba z naturą depresyjną ma unikać słońca? To już chyba wolę chodzić z brązowym plackiem na czole. Najwyżej zapuszczę grzywkę ;)

Ostatecznie dostałam maści, które mogę stosować dopiero na zimę, gdy słońce już będzie słabe. Również na zimę umówiłam się na usunięcie 2 znamion. Kilka lat temu miałam już pierwsze podejście, ale napełniona lękiem zrezygnowałam. Potem było drugie podejście, również zakończone fiaskiem. Mam nadzieję, że tym razem mi się uda. Do trzech razy sztuka. Trzymajcie kciuki!


Koncert


Udało mi się kolejny raz być na koncercie mojego ulubionego koncertowego zespołu! (Nie wiem, czy się dobrze wyraziłam - nie jest to mój ulubiony zespół, ale uwielbiam jego koncerty). Kto jest ze mną już dłużej to zapewne wie, że chodzi o Lady Pank :)

Początek jak zwykle był trudny. Na początku stałam gdzieś na końcu tłumu ludzi wraz z mamą, ciocią i jej wnukiem. Niestety ostatnich dwoje szybko zaczęło się nudzić. W między czasie dotarła do nas pretendentka na moją przyjaciółkę i rodzinkę odprawiłam do domu. 

Psiapsi koniecznie chciała iść bliżej sceny, ale mnie przerażał ten tłum, ścisk i... barierki, które dodatkowo ograniczały mi możliwość ucieczki. W pewnym momencie, wiedziona jakimś wewnętrznym impulsem, złapałam ją za rękę i wbiłyśmy się w ten tłum, będąc zaledwie jakieś 10m od sceny. Nie było mi łatwo, ale starałam się rozluźnić tańcząc i śpiewając (znów nie udało mi się stracić głosu na koncercie ;) ).

Ostateczne wrażenia z koncertu były bardzo pozytywne. Nawet wróciłam sama na parking kilkaset metrów dalej, idąc z nietrzeźwym, obcym tłumem ciemnymi uliczkami. 

Ten koncert miał jeszcze jedno, symboliczne znaczenie. Mimo, że od dziecka pamiętam, że byłam raczej zalęknionym dzieckiem, to cała historia z nerwicą lękową i pierwszy atak paniki miałam... właśnie na koncercie, na który poszłam z koleżankami z klasy jeszcze w gimnazjum. Wtedy myślałam, że normalnie w świecie zasłabłam, ale dziś już wiem, że było to coś innego. I tak po 15 latach odbył się pierwszy koncert, na który znów poszłam z koleżanką, a nie z rodzicami lub partnerem, jak to miało miejsce do tej pory. 



Kilkudniowy wypad nad jezioro

 Tak jak  planowałam, tak też zrobiłam i wraz z rodzicami i psem pojechaliśmy na kilkudniowy wypad nad jezioro Żarnowskie. O mały włos nic z tego nie wyszło, bo nigdzie nie mogłam znaleźć noclegu (a szukałam nad 4 różnymi jeziorami), ale ostatecznie się udało.


 

Ale od początku. Podróż w tamtą stronę minęła mi w miarę dobrze. Byłam kierowcą i było trochę napięcia, ale raczej bez lęku. Samo miejsce było bardzo urokliwe. Z każdego zakątka widok na jezioro. Do najbliższego sklepu były 3km, a do jedynej jadłodajni w okolicy - 10 km.

W dzień, w który przyjechaliśmy, była piękna pogoda. Mieliśmy 3-piętrowy dom (chcieliśmy, żeby ktoś z nami jechał, ale nikt się nie zdecydował - i dobrze :) ) z odkrytym basen, więc od razu poszliśmy popływać, wiedząc, że przez kolejne dni nie będzie pogody. 


 

I rzeczywiście - przez wszystkie pozostałe dni lało. Nie padało, a lało! Ale dzięki temu mogłam pospać ile chcę, poczytać i wreszcie wypocząć. A leżąc w łóżku z książką, przy kominku (niestety oprócz deszczu było też zimno) z widokiem na jezioro, to nawet ulewa nabiera swojego uroku. 

Oczywiście nasz pobyt na tym się nie kończył. Dużo pozwiedzaliśmy (szczególnie interesująca była wioska Galicyjska w Nowym Sączu), wybraliśmy się na grzyby (niestety lasy były puste), trochę pospacerowaliśmy. Mieliśmy ze sobą rowery, ale ani razu z nich nie skorzystaliśmy. Trzeba być kolarzem górskim, żeby wspinać się pod takie kiepy ;) 

W dzień wyjazdu były przebłyski słońca i chciałam iść na rowerki wodne albo na kajaki, ale po objechaniu jeziora dookoła nie znaleźliśmy żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy coś wypożyczyć. I to nie to, że nie było - praktycznie przy każdej wiosce był pomost ze sprzętem wodnym - po prostu nikt tych miejsc nie obsługiwał! Nawet telefony nie pomogły. Cóż, ich strata. Do wyboru został nam tylko rejs statkiem, na który nie zdecydowałam się z wiadomego powodu.


Drogę powrotną spędziłam już na siedzeniu pasażera pochłonięta książką. Nie to, że miałam wybór, ale też nie protestowałam. Cały wyjazd był praktycznie bez lęku. Napięcie towarzyszyło mi dość często, ale to nie był lęk. Wyjątkiem była zainicjowana przeze mnie przeprawa promem przez Dunajec. Gdy już wjechaliśmy na prom i wiedziałam, że nie ma odwrotu, że teraz będziemy kwitnąć 15 min. na rzece aż prom ruszy, a do tego trzeba było opuścić pojazd, wówczas pojawił się silny lęk. Na szczęście trwał może całe 2 minuty, bo prom w końcu odbił od brzegu, a po 3 minutach byliśmy już na drugim brzegu. Normalnie emocje co najmniej jak na rollercoaster 😂



Generalny przegląd 2021 | Wizyta u higienisty stomatologicznego

 Higienista stomatologiczny brzmi szumnie. Była to po prostu wizyta u mojej kumpeli, która (w ramach zdobywania praktyki) zaprosiła kilku znajomych na zabieg scalingu. I nie myślcie sobie, że z tego tytułu mój lęk pozostał w domu.

Tak na dobrą sprawę to już kilka nocy przed wizytą źle spałam. W dzień wizyty był lekki strach, pomieszany z podekscytowaniem. Aż do momentu, gdy przekroczyłam próg kliniki...

Na nieszczęście zabieg odbywał się w największej klinice dentystycznej w moim mieście. Już z parkingu było widać, jak we wszystkich oknach odbywa się borowanie, znieczulanie i inne sadystyczne operacje.I oczywiście nas (mnie i mamę, a jakże), zaprowadzono do ostatniego gabinetu na końcu korytarza, najbardziej oddalonego od drzwi.


 

Poszłam na pierwszy ogień. Koleżanka wiedziała, jaki mam problem i była świadoma, że jakby co to uciekam stamtąd. Na szczęście cały zabieg trwał nie dłużej niż 30 min i był całkowicie bezbolesny i... darmowy. Co prawda cały czas gdzieś z tyłu głowy miałam lęk, a momentami nawet wychodził na pierwszy plan każąc uciec lub omdleć, ale udało mi się wytrzymać. 

Czekanie na mamę też nie było łatwe, wciąż siedząc wśród tych wszystkich sprzętów. Ale udało się bez cyrków i bez paniki. 

Niestety wizyta u dentysty wciąż jest KONIECZNA. Ale teraz nie wiem, kiedy się na nią zdecyduję. To miejsce jest dla mnie przerażające. I to nie z powodu strachu przed bólem, a w związku z brakiem możliwości ucieczki.


Remigiusz Mróz "Testament"


 Na serię historii z Mecenas Chyłką trafiłam poprzez serial. Bardzo mnie wciągnął, więc kolejne serie postanowiłam przeczytać. Poniżej cytaty, a jest ich sporo, co tylko świadczy o tym, jak bardzo podobała mi się książka :)

 



 

"Jak usłyszę, że nie mam prawa być kurewsko przybita, bo są tacy, którzy mają gorzej, wytłumaczę panu, że to tak, jakby zabronić szczęśliwemu się radować, bo są tacy, którzy mają lepiej."

 

"Ciąża jest jak awans w pracy. Nigdy nie wiesz, ile razy trzeba dać dupy, żeby doszła do skutku."

 

"- Gdybym był kobietą, jakoś niespecjalnie by do mnie przemawiało.

- Bo byłbyś jedną z tych, które twierdzą, że za każdym mężczyzną, który coś osiągnął, stoi jakaś kobieta.

- A to nieprawda?

- Nie. Kobiety stoją przed, nie za nimi."



"W każdym starym człowieku tkwi młody, który nieustannie zastanawia się, jakim cudem stał się tym pierwszym."


"- Naprawdę masz zamiar przyjąć taką wersję?

- To prawda - zapewnił lekarz.

- Z gatunku tych, które poprzedza przedrostek "gówno-".


"- Jedna z pacjentek skarżyła się, bo przy badaniu prenatalnym Kranz oznajmił jej, ze nie jest w ciąży i nigdy nie będzie. Wiesz, jak to umotywował? (...) Powiedział, że z taką twarzą pokochać mogłaby ją tylko matka. I to zakładając, że wychowywałaby ją para gejów."


" - Tak się pani spieszy?

- Już od momentu poczęcia. Byłam wcześniakiem".


" - Cóż, niektórych z tych ludzi brałem za przyjaciół i...

- Lepiej ich nie mieć (...). Są jak cienie. Łatwo dostrzegalni i tuż przy tobie, kiedy świeci słońce, ale znikają, jak tylko na horyzoncie pojawiają się chmury."


"Jest jednym z tych problemów, których nie możesz zakopać, bo potem okazuje się, że były ziarnami."


"-Mamy denatkę, nie dziewczynę. Truchło.

- Właściwie każdy z nas nim jest, tyle że chwilowo nosimy w nim duszę."


"Sam od pewnego czasu zasypiał jedynie po to, by przewinąć swoje życie do przodu."


"Tak mnie ukształtowało społeczeństwo, które martwi się czyjąkolwiek depresją dopiero, kiedy nieszczęśnik pożegna się ze światem."



"-Słyszałaś kiedyś, że potwory nie istnieją?

- No, nie muszą, bo są ludzie."


"Obrazami dekorujesz ściany. Muzyką swoje życie."


"Wychodzę z założenia, żeby nigdy nie szukać szczęścia tam, gdzie je straciłam."


"Firmy produkujące papierosy w końcu zwalczą raka. (...) Bo komu innemu bardziej zależy na wyeliminowaniu nowotworów?"


"-Będziesz kebabował?

- Co takiego?

- Zamierzasz karmić tu łabędzie?

- Nie wiem, o czym...

- Do cholery, McVay, będziesz rzygał?"


"Nie odpowiedział, a ona uznała, że musiał zmieszać wystarczającą liczbę alkoholi, by wywarem w żołądku zawstydzić samego Panoramiksa."


"Nie możemy żyć w przeszłości, ale żyje ona w wielu z nas."


"Dopóki istnieje nadzieja na zemstę, można sporo wytrzymać."


Wycieczka na Malediwy

Ostatnio uważam, że weekend bez wycieczki jest weekendem straconym. No kto by pomyślał? 😄

W jeden z ostatnich weekendów wyciągnęłam rodziców na wycieczkę na Polskie Malediwy. 

Droga trwała ok. 1,5h. Nie wiem dokładnie ile, bo o dziwo nie mierzyłam czasu. Byłam kierowcą i dobrze mi się jechało. Przynajmniej nie odczuwałam lęku. 

Po dojechaniu na miejsce pojawiło się trochę niepokoju. Szliśmy spacerem przez lasek i łąki a mi się wydawało, że zaraz się przewrócę i szukałam w myślach miejsca, gdzie będę mogła się schować. Było upalnie, a my nie wzięliśmy wody. Chyba jedynie pies był w stanie odciągnąć moje myśli od niepokoju. 


 

Gdy zobaczyłam już, że jesteśmy na miejscu i wiedziałam, ile zajmie droga powrotna, lęk minął. Mogłam podziwiać piękne widoki ale nie tak bardzo, jakbym chciała, ponieważ były tłumy ludzi, nie dało się zatrzymać, bo już ktoś napierał na plecy. Odrobina lęku pojawiła się ponownie, gdy ojciec wypił piwo. Wiedziałam bowiem, że jeśli gorzej się poczuję, to nie będę mogła się z nim zmienić za kierownicą. Zostało wyjście awaryjne w postaci mamy, więc znów swój niepokój zamiotłam do lamusa.

Droga powrotna przebiegała trochę gorzej, ponieważ gorzej się czułam. Okazało się, że dopołudniowy niepokój był związany przede wszystkim z moim gorszym samopoczuciem fizycznym, choć wówczas nie potrafiłam tego odróżnić. Czułam silny ucisk w głowie, który później przerodził się już w silny ból głowy. Mam wtedy objawy podobne do lęku, tj. osłabienie, zawroty głowy, spięcie mięśni. Wiedząc już, że to głowa jest wszystkiemu winna (w sumie zawsze jest 💁), marzyłam, żeby jak najszybciej wrócić do domu i się położyć. 

Mimo to wycieczkę uznaję za udaną :)


Kolejne chrzciny, na które weszłam z buta

 Pamiętam pierwsze chrzciny, na które zostałam zaproszona. Był to chrzest pierwszego syna kuzynki, 7 lat temu. O jak ja się wtedy stresowałam! Byłam tylko zwykłym gościem, a mój lęk był niemiłosierny.

A pamiętacie niedawne chrzciny, na których byłam chrzestną? Jeśli nie, to przypomnijcie sobie, jak to było: Chrzest bez chrzestnej?  Fuck off nerwico, czyli chrzciny z chrzestną! 

 


Będąc na wakacjach zadzwoniła do mnie kuzynka z zaproszeniem na chrzciny do jej trzeciego dziecka. Chrzest miał się odbyć za tydzień, więc wcześnie zapraszała, nie powiem. Pominę już fakt, że informacje o tym chodziły już od miesiąca, a z kuzynką widywałam się praktycznie codziennie. Więc czemu wcześniej nic nie powiedziała? Nie wiem.

Jeszcze kilka lat temu - a może nawet w zeszłym roku - informacja ta wywołałaby u mnie lęk. Ale nie dziś, nie tym razem. Informację tę przyjęłam z całkowitym luzem, a nawet się ucieszyłam, że będę mogła zjeść coś smacznego (tak, tak, żyję po to by jeść, a nie odwrotnie). 

Nie przygotowywałam się do tych chrzcin wcale. Po prostu poszłam z marszu. Do tego uroczystość była dzień po moim powrocie z wakacji. 

W kościele (w zasadzie to przed kościołem) było trochę niepokoju i strachu, ale udało mi się dotrzymać prawie do końca mszy. Prawie, bo pod koniec jakaś osoba zemdlała, co oczywiście i u mnie wywołało skok negatywnych emocji. W tym samym momencie zaczęło padać, więc miałam wymówkę, żeby wrócić do auta po parasol.



 

Gdy wróciłam, ludzie już się rozeszli i zostały tylko rodziny chrzczonych dzieci. Przez całe chrzciny (właściwe) stałam z samego przodu kościoła, zaraz obok rodziców, dzieci i chrzestnych tak, jakbym to ja była chrzestną. Z początku pojawił się lęk, ale dość szybko minął. 

Potem już było z górki. Co prawda trochę się jeszcze stresowałam, ponieważ standardowo byłam kierowcą i musiałam odwieźć babcię kuzynki, ale dobrze sobie z tym poradziłam ;)

P.s. O mały włos nie zostałam drugi raz chrzestną, bo kuzynka, która miała nią zostać, nie dała rady przylecieć z zagranicy. Wszystko byłoby do przełknięcia, gdybym nie dowiedziała się o tym przed chrzcinami, a w tym samym dniu. Ale ostatecznie rolę tę przeją ktoś inny (bez mojego udziału), więc nie ma co gdybać.


Holiday blog 2021 - część II pozytywna

 To były jedne z mniej lękliwych wakacji. I wiecie co? Przez to stały się jakieś takie nijakie. Zawsze przez lęk wszystkie emocje czułam jakoś mocniej, bardziej, intensywniej. Dostrzegałam mnóstwo rzeczy i czerpałam z nich radość. A teraz było po prostu normalnie. Nie było snucia wielkich planów oraz rozmarzenia się na plaży. Nie wiem czy to dobrze czy nie, bo mam ambiwalentne odczucia. Ale na pewno jest sukces, że wakacje były tak mało stresujące i przeżyłam je "na czysto", bez hydroxyzyny!

Ale od początku. Dzień przed wyjazdem pies zaczął się dziwnie zachowywać, przestał jeść, wymiotował, był jakiś osowiały. Wystraszyliśmy się, że może znów coś zjadł. Już zaczęłam snuć czarne wizje, że będzie trzeba ją operować i nici z wakacji. W ten dzień byłam pełna lęku i niepokoju. Pojechaliśmy do veta, który również rozłożył ręce, bo jeśli rzeczywiście coś zjadła, to nie da się tego tak na szybko zdiagnozować. Uspokoił nas tylko, że raczej to nie jest żaden obcy przedmiot, bo nie dała by sobie dotknąć brzucha. Na następny dzień pełni niepokoju wyruszyliśmy w podróż.


 

Przejdę teraz do punktowego wymienienia sukcesów.

★Psu wszystko przeszło i niepotrzebnie się stresowaliśmy. Mało tego - do dnia wyjazdu miała chorobę lokomocyjną i wymiotowała nawet na krótkich odcinkach. Ku naszemu zaskoczeniu całą drogę nad morze oraz drogę powrotną przespała! 

★Pierwszych 80km byłam kierowcą. To pozwoliło mi zmniejszyć stres związany z podróżą. Niestety przed autostradą musiałam zmienić się z ojcem (patrz cz. I negatywna). Po zajęciu miejsca pasażera dostałam drgawek, ale udało się je szybko opanować (być może dzięki złości).

★Mój pies zrobił furorę. Nie jestem w stanie zliczyć ile osób ją całowało i miziało. Pies był też powodem zawarcia wielu nowych, przelotnych znajomości, czy to na mieście, czy z sąsiednimi lokatorami, czy też na plaży - tu było tego najwięcej i najbardziej mi przeszkadzało,  bo nie mogłam zająć się czytaniem. I pierwszy raz przez psa nikt nie zwrócił uwagi na moje włosy 😅

★Poszłam raz sama do centrum po pocztówki i nawet kupiłam sobie loda. Było trochę lęku, ale ogarnęłam to. Żałuję, że więcej razy nie spacerowałam w samotności ale... brakło mi czasu.

★Wycieczka do sąsiedniej miejscowości odbyła się z sukcesem. Lęk był, ale niewielki.

★Dwie wycieczki rowerowe również zakończone sukcesem. Jedna z ojcem, gdzie lęk rósł wraz z oddalaniem się od mieszkania, ale zawrót był decyzją ojca, nie moją. Druga wycieczka, z mamą, była bardziej stresująca, mimo, iż trasa była krótsza. Być może dlatego, że jechałyśmy przez wieś zabitą dechami, gdzie żywego ducha nie było na ulicy. Miałyśmy wracać inną trasą, ale w obawie o pojawienie się napadu lękowego zdecydowałam, że wrócimy tą samą drogą. Nie uznaję tego jako porażki, a raczej jako dbałość o swój komfort psychiczny.


 

★Dostałam propozycję pracy przy rowerach. Tanio skóry nie sprzedam, więc postawiłam warunek, że przyjadę w przyszłym roku, jeśli dostanę mieszkanie 😄 Cóż, zobaczymy czy zadzwoni ;) 

★Większość pobytu obyła się bez napadów lękowych. Momentami było napięcie (np. na plaży lub w restauracji), ale to wszystko było nic w porównaniu do tego, z czym miałam do czynienia jeszcze kilka lat temu.

★Wyszłam na latarnię morską. Wspinaczka była bezproblemowa, natomiast na samym szczycie było już gorzej. Podłoga była nachylona do zewnątrz, a barierki były żebrowane. Bałam się okrutnie, ale chciałam ten lęk oswoić. Trochę to trwało, ale ostatecznie obeszłam latarnię dookoła na szczycie :)


 

★Dzień przed wyjazdem nie mogłam spać, bo tak się stresowałam. Miałam nawet nocny napad drgawek. Będąc już na miejscu również miałam jedną bezsenną noc i tylko czekałam na lęk. Ale nie pojawił się mimo, iż usilnie go przywoływałam. To dopiero sukces ;)



Holiday blog 2021 - część I negatywna

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Czekacie na tekst z moimi porażkami? Nic z tego! W te wakacje nie miało to miejsca! :) W związku z tym postanowiłam napisać o sytuacjach, które mnie wkurzały.

★ Ojciec, który nie pozwolił mi prowadzić samochodu na autostradzie, bo "tam się będzie działo i nie poradzę sobie". Przypominam, że 3 lata temu zajechałam sama nad morze...

★ Parawaning. Wszyscy już wiedzą, że Polacy z tego słyną, ale żeby rozbijać parawany na zakładkę przy samym brzegu, żeby nie było dojścia do morza, to już przesada! Nie wspomnę już, jakie to niebezpieczne. Na początku obchodziłam te istne obozy, żeby mój pies nie pochlapał jaśnie państwa, ale w końcu się wkurzyłam i sama idąc na ręcznik sypałam po nich piaskiem.


 

★ Nowa moda na JBL. Leżysz sobie na piasku. Słońce przyjemnie grzeje twoje ciało. Zamykasz oczy. Słyszysz szum fal rozbijających się o brzeg. W powietrzu czujesz delikatną morską bryzę. Gdzieś w oddali przelatują mewy. Twoje ciało się rozluźnia i w końcu odpoczywasz. Aż tu nagle słyszysz:


 Za chwilę z drugiej strony:


Chuj cię trafia i krew zalewa! Żegnaj ciszo, spokoju i relaksie! I niestety tak było codziennie! Praktycznie za co drugim parawanem stał dupny głośnik i trwała rywalizacja, kto da głośniej. Aż dziwię się, że nikt tym ludziom nie zwracał uwagi. Zero kultury, zwyczajne bydło. 

★ Niestety nasi sąsiedzi również mieli zamiłowanie do disco polo oraz do grilla. Godzina 23, Ja już śpię przy otwartym balkonie, a tu nagle słyszę "Ruda tańczy jak szalona" i czuję siwy dym przedostający się do pokoju. Teraz widać, że "Ekipa 500+" wyjechała na darmowe wakacje z bonów...

★ Czuję, że nie do końca wypoczęłam. Tak jakbym wszystko robiła w biegu. Rano szybko wstać, bo szkoda pogody. Szybkie śniadanie i szybko na plażę. Po kilku godzinach szybko na obiad, potem do pokoju. Zamiast odpoczywać, to musiałam rozpakować plecaki, nakarmić psa, umyć włosy, zrobić paznokcie, itp. itd. I tak codziennie, jakby w biegu. Nawet nie zdążyłam się ponudzić. 

★ Pan od rowerów, który proponował mi pracę (patrz. cz. II pozytywna), na pożegnanie powiedział do mojego ojca:

- Fantastyczną ma pan córkę, gratuluję!

Ojciec odpowiedział: - Dziękuję.

Po powrocie do pokoju mówię do ojca, żeby pochwalił się mamie co powiedział gościu.

Ojciec: Co? Nie pamiętam.

Ja: Jak nie pamiętasz? No co ci o mnie powiedział? Przecież jeszcze mu podziękowałeś.

O: Nie wiem.

Ja: Że masz fantastyczną córkę...

O: A to nie wiem, nie słyszałem tego..

★ Droga powrotna trwała wyjątkowo długo, bo aż 11 godzin (z przerwą na obiad). Do 2-3 godzin jazdy czułam napięcie, a potem już tylko czerpałam przyjemność z jazdy. Chciałam więc po drodze zwiedzić jakieś miasto, ale niestety tylko ja byłam pełna energii... Żal mi, bo jeśli kiedyś celowo gdzieś pojedziemy, to znów będą nerwy, stres i lęk. A tu miałam to już za sobą i byłam gotowa na podbój świata ;)

★ Przytyłam 3kg!  



 



Kolejna porcyjka cytatów z książek

 1. Marika Krajniewska "No, Asiu!"

"Słowa 'cierpliwość' nie znosiła tak samo jak 'czekanie' czy 'kożuch na mleku'."

"Milczeli wspólnie, cisząc się tym, że potrafią to robić we dwoje."

"(...) niewypowiadane słowa mają dłuższy termin ważności."


 


2. Małgorzata Falkowska "Gorzej być (nie) może

"Nie dało się uciec, zatem organizm sam wybrał drogę ewakuacyjną, jaką było omdlenie." - ten cytat idealnie oddaje moje zaburzenia lękowe.



3. Tomasz Sablik "Winda"

"Po zdradzie niepewność pozostaje chyba na zawsze. Niepewność, która niczym ten pieprzony ból głowy potrafi nadejść w najmniej spodziewanych momentach."

"Jeśli ludzie potrafią się w sobie zakochać od pierwszego wejrzenia, dlaczego nie mogliby się od takiego samego wejrzenia nienawidzić?"

"Podobno niektórzy już po rozstaniu mają problem z mieszkaniem w tym samym domu, w którym żyli kiedyś ze swoimi byłymi już partnerami. Każdy kąt takiego mieszkania naznaczony przecież jest dziesiątkami wspomnień."




Czy jedno z nierealnych marzeń właśnie się spełnia?

 Ja: Zaczynają mi rosnąć wąsy!

Ciocia: Już?! Mi zaczęły dopiero po 40-tce.

Mama: Musimy robić wszystko za facetów, to i wąsy nam rosną.

Ja: Niech nam jeszcze penisy urosną to już w ogóle będziemy samowystarczalne. 

 --KURTYNA--


To tak a propos marzenia nr 2 z listy marzeń nierealnych do spełnienia.




Spełniłam kolejne marzenie!

 Udało mi się zrealizować kolejne marzenie, chociaż zderzenie z rzeczywistością było brutalne.

 

Marzenie nr 34. Założyć kanał na YouTube o tematyce hand made, który dodatkowo będzie promował mój sklep internetowy.

 

Do tematu podeszłam dość profesjonalnie. Zakupiłam potrzebny sprzęt, przygotowałam sobie scenariusz i zaczęłam nakręcać. Potrzebowałam do tego mnóstwo, naprawdę mnóstwo czasu. Jestem laikiem w publikowaniu na YouTube, więc wszystkie musiałam się uczyć samodzielnie. 

Niektóre fragmenty musiałam powtarzać po kilka razy, bo np. coś mi nie wyszło, pies zaczął szczekać, ktoś przyszedł lub... i to najlepsze! Prace wykonywałam poza kadrem <faceplam> Na początku trochę się stresowałam, ale po tylu godzinach kręcenia przyzwyczaiłam się. Wkurza mnie jednak sposób, w jaki mówię, co zauważyłam dopiero oglądając efekt mojej pracy.


 

Nakręcenie jednego filmu zajmuje mi naprawdę dużo czasu. Nie spodziewałam się tego. W efekcie odechciewało mi się już nauki montażu filmu, więc zleciłam go. I tu kolejne zderzenie - koszt montażu i kolejne godziny mojej pracy. Najpierw musiałam rozpisać każdą sekundę, a po zmontowaniu po raz 1000 obejrzeć film i sprawdzić, czy wszystko jest tak jak powinno, czy jakiś ważny fragment nie został wycięty. Efekt? Zlecając montaż straciłam jeszcze więcej czasu (i pieniędzy), niż gdybym nauczyła się robić to sama. Prawdopodobnie kolejnymi filmami zajmę się już samodzielnie, ale to oznacza jeszcze więcej i jeszcze więcej i jeszcze więcej poświęcenia czasu. A na YouTube ważna jest regularność publikowania... No to się wkopałam. Jakbym nie miała co robić....

Kolejne rozczarowanie to ilość wyświetleń i subskrypcji. Myślałam, że licznik będzie zasuwał jak w gazomierzu. No niestety tak nie jest. Muszę poświęcić kolejne godziny pracy, aby mój filmik wypromować, żeby stał się widoczny, żeby ludzie wiedzieli, że coś takiego istnieje i zainteresowali się, zechcieli spróbować. 


 

Nie mniej jednak staram się nie zniechęcić i wyznaczyłam sobie kolejny cel - 100k subskrypcji. Trochę to potrwa, ale marzę, aby dostać srebrny przycisk od YouTube. Jak myślicie, uda się?  


Aktualności

 Kilka szybkich informacji co u mnie:

- generalny przegląd stoi w miejscu. Od lipca będę mieć wykupione prywatne ubezpieczenie zdrowotne, więc będzie trzeba się zmobilizować i ruszyć z kopyta.

- w II połowie lipca udaję się na urlop, w związku z czym już teraz zaczął pojawiać się lekki lęk i niepokój w życiu codziennym. Będą to pierwsze wakacje z nową psią towarzyszką, więc będzie bardzo ciekawie i mało relaksująco ;) Od razu uprzedzam, że daily holiday blog w tym roku nie będzie, ale jakąś krótką relację z wakacji zapewne wrzucę.

- mam dość ciągłych odwiedzin. W weekendy musimy wychodzić z domu, bo inaczej non stop ktoś do nas przychodzi. I zazwyczaj nie są to towarzyskie odwiedziny, a przychodzenie po prośbie. Niestety rodzina wciąż żyje w przekonaniu, że jak jesteśmy w domu (szczególnie po południu), to znaczy, że już nie pracujemy, a najlepszą formą relaksu jest dla nas wysłuchiwanie co wydarzyło się w serialu oraz sprzątanie po dzieciach.

- zbliża się lato a wraz z nim, jak co roku, smętne myśli, że nie mogę tak jak inni, itd...


 

I to by było na tyle ;)


Książki o tematyce funeralnej

 Ostatnio w moim życiu często przewijał się temat śmierci, więc i po książki sięgałam o tej tematyce. Dziś przedstawiam cytaty z dwóch pozycji, najbardziej moim zdaniem ciekawych. Jedna z książek, której nie będę cytować, dość mocno mnie wystraszyła. Oczekiwałam, że po jej przeczytaniu będę spokojniejsza myśląc o śmierci, a stało się wręcz przeciwnie. I szczerze mówiąc trudno jest mi uwierzyć w to, co tam jest napisane. I wolałabym, żeby tak nie było. Według autorki cierpienie zaczyna się dopiero po śmierci. Ale jeśli chcecie wiedzieć więcej, to przeczytaj "O życiu pozagrobowym" F.Horak. 

1. "Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu" Dr Leo Galland


 

"Religia opiera się na wierze, nie na wiedzy; w prawdy wiary można jedynie wierzyć i nigdy nie należy ich potwierdzać jako faktu. Z natury oraz Bożej intencji religia nie podlega żadnym dowodom."

"Lubię pisać o bólu, ponieważ jest prawdziwy (...). Kiedy się rodzisz, przypominasz grudkę gliny. A ból jest jak nóż, który nadaje ci kształt. To on czyni cię tym, kim jesteś."

"Życie skojarzyło mi się wtedy z wiecznym obozem przetrwania, ciągłym przezwyciężaniem tego, kim byliśmy po to, aby stać się kimś, kim mogliśmy być."

"Żyję w świecie i mieście, w którym najbardziej liczą się dokonania. Co zrobiłeś? Jak daleko zaszedłeś? Jak wysoko się wzniosłeś? (...). Generalnie takie ilościowe podejście do życia stwarza emocjonalne oraz duchowe ubóstwo." 

"Nasze społeczeństwo nie akceptuje bezczynności, nie chcemy też uczyć jej naszych dzieci. Bezczynność jest uznawana za oznakę lenistwa, słabości lub dekadencji. Na odpoczynek i relaks trzeba sobie zasłużyć."

2. "Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim umrzesz" M. Węglarz


 "Tanatokosmetolodzy wychodzą z siebie, aby zmarły wyglądał, jakby spał. Nie robią tego dla zmarłych, ale dla żywych, chcąc ukoić ich cierpienie i złagodzić konfrontację z własną śmiertelnością."

"-Nowelizacji ustawy [Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych] jak nie było, tak nie ma. Co według pana musiałoby się stać, żeby taki stan rzeczy się zmienił? 

- To trudne pytanie, ponieważ dotyczy tematu (...), nad którym nikt nie chce się pochylić, a politycy zdaje się najmniej, ponieważ nic dzięki temu nie zyskają. Poparcia nie buduje się na nieboszczykach." 

"Moim zdaniem rozmowa o śmierci nadaje również sens chwili obecnej. Umiejscawia nas w tej konkretnej chwili, budzi naszą uważność i naprawdę pozwala spojrzeć na życie z lepszej perspektywy."


Krótka historia o dziewczynie i niespodziewanym sukcesie

 Pewna dziewczyna postanowiła wyszkolić swojego psa. Niestety pies bał się podróżować samochodem, a do tego ujawniła mu się choroba lokomocyjna, więc dziewczyna musiała zabierać ze sobą na szkolenie nie tylko psa, ale i własną matkę (zamiennie z ojcem). 

W psim przedszkolu (bo tak potocznie się to nazywa) było mnóstwo słodkich szczeniaczków, aż serce się radowało i nastrój błyskawicznie się poprawiał. Każdy psiak był ze swoim panem, a niektóre nawet z całymi rodzinami. 

Na każdym szkoleniu było od 20 do nawet 60 osób. Osoby towarzyszące siadały na ławkach, a opiekunowie wraz ze swoimi podopiecznymi stawali w wielkim okręgu i każdy po kolei wykonywał swoje zadania. Jednym z najfajniejszych ćwiczeń było wyjście na sam środek okręgu i przywoływanie swojego psa na oczach innych. Albo spacer z pupilem pomiędzy innymi uczestnikami. 

                                                                          Źródło: My Animals

Były też zajęcia w parach, podczas których szybko nawiązywały się nowe znajomości. W końcu było o czym rozmawiać, bo wszystkich łączył ten sam temat - pies.

Po jednym z takich szkoleń dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, co właśnie się stało, i dzieje się nadal. Jak niesamowity sukces właśnie został osiągnięty i to zupełnie niespodziewanie. Sytuacja, która się wydarzyła, jeszcze nie tak dawno temu była nie do pomyślenia.

Tak, tą dziewczyną jestem ja, a moim sukcesem jest samodzielne uczestnictwo w zajęciach grupowych i wykonywanie ćwiczeń na oczach pozostałych uczestników. 

Możecie mi pogratulować :)


Generlany przegląd edycja 2021 | Badanie krwi i moczu

 W końcu udało się zrobić pierwszy krok. Z moim POZ dałam już sobie spokój - szkoda czasu i nerwów. Ostatecznie badania trochę okroiłam i zrobiłam je prywatnie.

Badania wybrałam sobie sama, obserwując swój organizm. Rano w dużym stresie pojechałam z asystą do punktu pobrań. Byłam 5 w kolejce. Dobrze, że teraz kolejki muszą ustawiać się na zewnątrz. Chciałam zrezygnować, bałam się, jak zwykle. Było to nowe miejsce, więc też nie wiedziałam, co mnie czeka. 

Okazało się, że w środku czekają jeszcze kolejne 3 osoby. Stres i napięcie rosło. Tym bardziej, że co chwilę migały mi przed oczami fiolki z krwią. Chciałam napić się wody z dystrybutora, ale... była stęchła! O zgrozo! W takim miejscu! Ale to trochę rozładowało moje napięcie, bo musiałam poszukać toalety, żeby ową wodę wylać. 

Przyszła moja kolej. Na starcie mówię, że mam predyspozycje do omdleń, więc pobieranie odbywało się na leżąco. Gdy już leżałam na kozetce a pielęgniarka przygotowywała próbówki, poczułam najgorszy moment. Ale wiedziałam, że teraz już nie ma odwrotu. Jeśli będę chciała wyjść i wstanę - zemdleję. Jeśli nie zrobię nic, to też mogę zemdleć, ale przynajmniej już leżę i się nie przewrócę. 

Samo pobranie krwi przebiegło bardzo szybko. Po wszystkim siedziałam jeszcze 10 min. w poczekalni, a później już tylko czekałam na wyniki. Nie są złe, ale tam, gdzie przypuszczałam, pojawiło się odchylenie od normy. Oto wyniki:


Teraz pora podjąć kolejne kroki. Co będzie następne? Wizyta u ginekologa? RTG kręgosłupa? USG jamy brzusznej? Dentysta? Ortodonta? Boję się, że do czasu podjęcia kolejnego kroku minie dużo czasu. Za dużo.