W tym roku tak się rozkręciłam ze zwiedzaniem, że wyskoczyliśmy jeszcze na kilka dni do Wrocławia. Przygotujcie sobie coś do picia i zasiądźcie wygodnie, bo dziś będzie trochę do poczytania :)
Start wycieczki nie był udany. Czułam typowy dla mnie niepokój przed podróżą, a oprócz tego bałam się o psa, który pierwszy raz został w domu pod opieką kogoś z rodziny. Myślałam, że standardowo rozpocznę wycieczkę jako kierowca, ale zderzyłam się ze ścianą, bo "nie mamy czasu na pipkanie a poza tym pojedziemy autostradą". Noż kur... serio?! Nie tyle mnie to wkurzyło, co zwyczajnie sprawiło przykrość, że w wieku 30 lat ojciec nadal mnie traktuje jak dziecko, które ledwo nauczyło się jeździć na rowerze. Emocje pękły, polały się łzy i start się wydłużył. Na szczęście był to jedyny zły moment w trakcie całej wycieczki.
Tych kilka dni było tak niesamowicie intensywnych, że najważniejsze rzeczy wypiszę w punktach, aby było czytelniej. Tym samym powstanie krótki przewodnik po Wrocławiu z najważniejszymi punktami, wartymi odwiedzenia ;)
1. Droga tam i z powrotem minęła mi błyskawicznie i z pełnym luzem, mimo zatorów przy bramkach na autostradzie.
2. Codziennie przechodziliśmy pieszo ok. 15 km (28 000 kroków) nie licząc już godzin spędzonych w korkach.
3. Codziennie jadaliśmy obiad w innej kuchni świata i w żadnej z restauracji nie poczułam się ani przez chwilę źle, słabo ani z potrzebą siedzenia blisko wyjścia.
4. Pierwszy punkt na mapie zwiedzania to Muzeum Poczty i Telekomunikacji. Choć niewielkie, to eksponaty bardzo mi się podobały. Szczególnie pierwsze awizo na stronę A4, dyliżans pocztowy na 24 osoby oraz... budka telefoniczna, którą pamiętam (!), bo jestem tak stara :)
5. Mostek pokutnic łączący 2 wieże Katedry. Aby wyjść na wieżę dla rozwiązłych dziewcząt, trzeba pokonać 247 schodów. Droga podobna jak na latarnię morską. Ostatnich kilka kondygnacji to schody ażurowe, więc może zakręcić się w głowie. Na szczycie najpierw uderzył mnie piękny widok, a zraz potem zaczęło mi się kręcić w głowie od wysokości. Jest to ten rodzaj lęku, który lubię przełamywać.
6. Muzeum Narodowe - trochę nudne, bo w większości to same obrazy, ale na jednym z nich znalazłam swojego psa 😅
7. Aquapark, który bardzo nas zawiódł. Atrakcje tylko dla dzieci, woda była zimna, basen sportowy zarezerwowany i jedyne z czego skorzystaliśmy to Halodarium i Tepidarium, czyli pokoje do wypoczynku (a'la sauny) z temperaturą odpowiednio 80 i 40 stopni. Myślałam, że za długo tam nie wytrzymam, bo wysoka wilgotność, temperatura i zamknięte pomieszczenie to idealne warunki do pojawia się lęku, ale byłam tak zmarznięta, że w każdym z pomieszczeniem wytrzymałam ok. 10 min.
8. Panorama Racławicka, której bardzo się obawiałam, ze względu na wpuszczanie w 30-minutowych odstępach i zamykanie krat za zwiedzającymi. Jednak strach znów okazał się mieć wielkie oczy i ostatecznie Panorama zrobiła na mnie duże wrażenie. Nawet nie myślałam o tym, żeby opuścić pomieszczenie przed końcem opowieści lektora.
9. Przejazd kolejką linową (gondolową) z jednego brzegu Odry na drugi. Zrobiłam to z marszu, bo inaczej bym się nie zdecydowała. Z chwilą gdy weszłam do gondoli, drzwi się zamknęły i wiedziałam, że nie mam już wyjścia, pojawił się lęk. Silny, intensywny, paniczny, ale trwał zaledwie kilka sekund. Potem już tylko podziwiał wspaniały widok i napawałam się buzującą adrenaliną, gdy gondola huśtała się na wietrze. Gdyby przeprawa trwała dłużej niż 5 min., to raczej bym nie skorzystała ;)
10. Hydropolis, czyli miasto wody. Również nas zawiodło. Spodziewałam się dużej ilości doświadczeń i ciekawych doznań, a oprócz możliwości wejścia do atrapy łodzi podwodnej, zobaczenia makiety centrum Wrocławia i dowiedzenia się, ile km ma sieć kanalizacyjna we Wrocławiu, nie było tam nic ciekawego. Jedynie fajny klimat, bo wszędzie było ciemno i zwiedza się po niebieskim szlaku wodnym.
11. Pokaz fontann niestety również zakończony porażką. Okazało się, że światła są zepsute, więc pokaz o zmierzchu odbywał się jedynie przy akompaniamencie muzyki, ale wodę niestety ledwo było widać.
12. Zwiedzanie Hali Stulecia nie byłoby niczym spektakularnym, gdyby nie fakt zwiedzania w okularach VR. Pierwszy raz miałam okazję doświadczyć, jak to jest i uczucie było niesamowite! Mimo, że wiedziałam, że siedzę na krześle, przy stoliku, w pomieszczeniu, to w momencie wzlotu nad iglicę poczułam taki ogromny lęk, że musiałam zdjąć okulary :) Nie poddałam się i spróbowałam ponownie polatać w wirtualnej rzeczywistości, wciąż będąc świadomą, że to tylko obraz, ale lęk znów się pojawił. Tym razem go przetrzymałam, ale wstając od stolika byłam mokra jak kura ;) Emocje były niesamowite i jeśli tylko będziecie mieć kiedyś okazję spróbować okularów VR, zróbcie to! :)
13. Na wystawę Body Worlds poszłam sama, co było ogromnym sukcesem! Musiałam przyjąć własną metodę zwiedzenia, czyli najpierw blisko wejścia, potem blisko wyjścia, a dopiero potem środek. Dobrze, że nie było dużo ludzi i miałam taką możliwość. Wystawa bardzo mnie ciekawiła i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, mimo że lęk trochę zamglił moje funkcje poznawcze.
14. Krasnale, pociąg do nieba oraz ulica neonów to punkty, które warto zobaczyć na całej trasie zwiedzania pozostałych miejsc.
15. Na jednym z mostów na Ostrowie Tumskim miałam kiedyś zawieszoną kłódkę razem z ex, ale z powodu przeciążeń wszystkie kłódki zostały zdjęte. Już nie jesteśmy razem. Przypadek? Nie sądzę :D Oprócz mostków i kościołów mieliśmy na liście punkt widokowy, na który najpierw wchodzi się po 45 schodach, a następnie wjeżdża windą. Już wchodząc po krętych i ciasnych schodkach wiedziałam, że do windy nie wsiądę. Czy żałuję? Może trochę, ale na pewno nie uznaję tego jako porażki.
16. Ogród Botaniczny też oceniam średnio, być może z powodu okresu, w jakim do niego trafiliśmy. Prawie nic już nie kwitnęło, kilka szklarni było zamkniętych a zielone drzewa i alejki? Tyle można zobaczyć w każdym parku i to za darmo.
17. ZOO i Afrykarium. Samo zoo zwiedzało się super. Z początku zaczęliśmy zwiedzanie z aplikacją, ale szybko okazało się, że jest mocno niedopracowana. Potem przyszła pora na Afrykarium i tu już było trochę gorzej. Po pierwsze trzeba było wejść do zamkniętego budynku, w którym panował tropikalny klimat. Po drugie zwiedzanie odbywało się od punktu A, przez cały budynek, aż do punktu B, czyli nie było pomiędzy możliwości powrotu do wejścia/wyjścia (oczywiście ja tak to widziałam, bo były wyjścia ewakuacyjne, prowadzące nie wiadomo dokąd). Po trzecie wchodzenie niejako pod wodę. Wszystkie te czynniki wywołały u mnie lęk na tyle mocny, że nie byłam w stanie zatrzymać się na dłużej przy danych stanowiskach, ale nie na tyle silny, żeby uciekać i wycofać się. Nie mniej jednak fantastycznie było wejść do owego słynnego tunelu pod wodą, gdzie nad głową przepływają ci przeróżne stworzenia oceaniczne :)
18. Muzeum w Pawilonie Czterech Kopuł składało się ze współczesnej sztuki i nowoczesnych ekspozycji, których nie rozumiałam, ale mimo to podobały mi się. Dziwne uczucie patrzeć na zdjęcie nagiej kobiety w wieku ok. 60 lat, wadze ponad 100 kg z nieogolonymi nogami, pozującej na leżąco do zdjęcia.
19. Wieża widokowa na Sky Tower. Mimo, że miałam już kupiony bilet, to nie zdecydowałam się spędzić tych 50 sekund w windzie w drodze na 49-te piętro. Długo walczyłam z myślami i dyskutowałam z ochroniarzem obsługującym windę. Ostatecznie stwierdziłam, że nie będę psuć sobie pozytywnego obrazu całej wycieczki przypuszczalnym atakiem paniki w windzie i wysłałam rodziców samych. Ja w tym czasie samotnie obejrzałam wystawę fotograficzną w galerii handlowej. Czy żałuję? Trochę tak, ale być może kiedyś uda mi się pokonać ten strach i wyjadę. Oby tylko widok był tego wart ;)
20. Na powrocie do domu zahaczyliśmy o Zamek Topacz, gdzie chcieliśmy zwiedzić Muzeum Motoryzacji, ale - no cóż - zostało tymczasowo zamknięte dzień wcześniej... Przeszliśmy się więc po parku iluminacji, który jesienią nie robi zbyt dużego efektu, ale i tak teren był bardzo ładny i przed podróżą do domu warto było nawdychać się ostatnich atomów dolnośląskiego powietrza :)
Całą wycieczkę uznaję za bardzo udaną i wiem, że na pewno jeszcze Wrócę do Wrocławia, który niesamowicie mi się spodobał (choć to nie moja pierwsza wizyta w tym mieście). Zawsze podobały mi się duże miasta i znów biję się z myślami, jakby to było rzucić wszystko i zamieszkać w aglomeracji. Tylko czy nie jest to efekt "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma?". Czy kiedykolwiek będzie mnie stać na to, żeby porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się w zupełnie inne miejsce? Zawsze chciałam tego spróbować. Tylko czy będzie jeszcze odwrót?
Do domu wróciłam z wielkim leniem, zapaleniem oskrzeli i niechęcią do pracy. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy nie przebranżowić się. To wszystko mnie już okropnie męczy, ale z drugiej strony żal mi tego czasu i wysiłku, który włożyłam w oba biznesy. Czy możliwe jest wypalenie zawodowe w tak szybkim czasie? A może to efekt choroby i ciągłego przemęczenia? A może przesilenie jesienne? Nie wiem, ale towarzyszy mi ostatnio spadek nastroju. Mam nadzieję, że nie zagości na długo, a moje morale wrócą na właściwe tory.